Marcin LIJEWSKI

Szeryf ryzykuje, bo chce pić szampana!

Chciałbym, żebyśmy z dnia na dzień byli coraz mocniejsi mentalnie, fizycznie, coraz lepiej grali jako zespół i byli coraz bardziej świadomi. Żebyśmy uwierzyli, że stać nas na dużo. Jest w naszej piłce ręcznej kilku ciekawych zawodników, na których można by oprzeć reprezentację, ale nie wiedzieć czemu nie są oni do końca świadomi swoich możliwości. I to jest moim zadaniem, by doprowadzić do tego, by każdy z kadrowiczów dawał z siebie o kilka procent więcej, niż do tej pory. Jeśli się uda, będzie to nasz duży sukces – to były pierwsze słowa Marcina Lijewskiego po nominacji na selekcjonera reprezentacji Polski piłkarzy ręcznych.


Po nieudanych dla Biało-czerwonych styczniowych mistrzostwach świata - dopiero 15. miejsce, działacze Związku Piłki Ręcznej w Polsce postanowili zakończyć współpracę z Patrykiem Romblem, Lijewski. Niemal natychmiast nasz były znakomity prawy rozgrywający, medalista mistrzostw świata stał się jednym z głównych kandydatów do objęcia posady pierwszego trenera drużyny narodowej. Gdy pod koniec marca ZPRP dokonał wyboru nikt nie był zaskoczony. W życiu nie operowałem tyle telefonem, ile razy odezwał się on po mojej nominacji. Non stop gdzieś dzwonię, non stop z kimś rozmawiam, non stop coś omawiam. Rozmawiałem z zawodnikami, ich trenerami klubowymi, z moim sztabem, każdym członkiem po kolei, miałem dziesiątki telefonów od dziennikarzy. A ja „tylko” chciałbym stworzyć taką drużynę, która może przegrać, ale nie może przegrać bez walki. Niech ci, którzy nas pokonają, mówią potem, że kosztowało ich to mnóstwo sił. Niech zapamiętają reprezentację Polski jako silną i trudną do pokonania ekipę – To chyba nie tak wiele – uśmiecha się najpopularniejszy w polskim sporcie i handballu „Szeryf”, bo taką boiskową ksywkę nosi nowy selekcjoner kadry.


– Czy aplikacyjne rozmowy z prezesem związku Henrykiem Szczepańskim i pana kolegą z czasów wspólnej gry reprezentacji Polski wiceprezesem Sławomirem Szmalem były trudne? 

– Nie były trudne. Już po pierwszym spotkaniu wyczułem, że jestem poważnym kandydatem na to stanowisko. Nie stawiałem żadnych warunków ani wymagań. Najważniejsza była dla mnie możliwość pracy z reprezentacją.


– Sztab szkoleniowy, poprzedniego selekcjonera Patryka Rombla - poza Bartkiem Jureckim - będzie współpracował także z panem?

– Wszyscy – którzy pracowali z trenerem Patrykiem Romblem to są fachowcy, ludzie kompetentni. Mam do nich pełne zaufanie. Moim asystentem będzie Michał Skórski, w kadrze znajdzie się miejsce także dla psychologa. Do tej pory psycholog był w sztabie reprezentacji Polski i nadal będzie. On współpracuje indywidualnie z kilkoma zawodnikami, więc nie widzę powodów, by w tej materii coś zmieniać.


– Podpisał pan długi kontrakt, bo obowiązujący aż do końca lutego 2008 roku. W teorii czasu na zbudowanie silnej ekipy jest zatem sporo...

– Kontrakt jest długi, ale jak to wygląda w rzeczywistości, wszyscy wiemy. Dlatego wcale nie jest powiedziane, że będę pracował tak długo. Z doświadczenia wiem, że z kontraktami różnie bywa. Jednak mam oczywiście nadzieję, że będę pracował jako selekcjoner reprezentacji nawet dłużej, niż do 2028 roku.


– Od czego zaczął pan nową pracę z reprezentacją?

– Od rozmów z zawodnikami. Musiałem się dowiedzieć czego potrzebują, czego oczekują, w jakiej są formie – to wiedza bezcenna. Oglądam też mecze ligowe i pucharowe. Oglądam mnóstwo meczów. Trzeba się też orientować jak wygląda sytuacja młodzieżowców, jak wyglądają juniorzy. Będę często odwiedzał nasze szkoły Mistrzostwa Sportowego. Nie będę jednak koordynatorem ds. młodzieżowych. Tym zajmie się Michał Skórski, bo on jest idealnym trenerem do tego zadania. Oczywiście nie jest tak, że to zrzucam na niego, bo jednak będę miał wgląd w to, co się dzieje w pionie młodzieżowym. I też będę odpowiedzialny za to co się tam dzieje, ale moim priorytetem jest pierwsza reprezentacja.


– Czy młodzież ma grać tak jak pierwsza reprezentacja?

– Tak, dokładnie o to chodzi, żeby pierwsza reprezentacja wytyczała szlak. Żeby reszta podążała jej tropem, szła w tą samą stronę. Oczywiście to nie ma być to samo, bo chciałbym, by każdy trener grup młodzieżowych odcisnął swoje piętno na zespole jaki będzie prowadził. Nie mamy być tacy sami, identyczni, ale kreatywni, choć jednocześnie spoglądając w jakim kierunku podąża pierwsza reprezentacja.


– Rewolucji w składzie reprezentacji nie będzie pan robił?

– Trener Rombel przeselekcjonował zawodników przez duże sito, wybrał to co najlepsze w naszej polskiej męskiej piłce ręcznej. Natomiast będę chciał troszeczkę zmienić naszą grę w obronie. Nie od razu, bo pewne rzeczy trzeba przetrenować, przećwiczyć, ale na pewno pochylimy się mocniej nad defensywą. To element, który jak dotąd nie za bardzo nam wychodził, a obrona to jest podstawa. Uważam, że w tym elemencie gry mamy największe rezerwy i to jest taki punkt wyjściowy przynajmniej w mojej filozofii piłki ręcznej.


– Najpierw trzeba dobrze bronić?

– Tak, bo z dobrej obrony kreuje się dobry szybki atak, z tego zdobywa się łatwe bramki. Zespół, który walczy, jest agresywny i aktywny w obronie o wiele lepiej gra w ataku pozycyjnym. Ja zawsze tę układankę zaczynam tak po Bożemu – czyli obrona, współpraca z bramkarzem, kontra i dopiero zajmiemy się atakiem pozycyjnym. Nasz zespół ma już pewne rzeczy wypracowane w ataku pozycyjnym, trzeba będzie jeszcze znaleźć odpowiednie tempo, troszeczkę przyśpieszyć, w niektórych przypadkach wprowadzić drobne korekty. W tej roli ważnym ogniwem byłby Ksawery Gajek, chłopak z Ostrowa, który ma bardzo dobry sezon w Superlidze i na niego patrzę głównie pod kątem obrony. Ma takie cechy, które można wykorzystać w grze reprezentacji. Oczywiście trzeba go będzie jeszcze sprawdzić „w praniu”.


– To wszystko jest czasochłonne a, niestety, tego czasu w reprezentacji nigdy nie ma za dużo.

– Dlatego po prostu róbmy swoje. W sierpniu najprawdopodobniej – muszę to jeszcze przedyskutować ze związkiem – na kilka dni zorganizujemy zgrupowanie kadry, by popracować trochę w okresie przygotowawczym. Porozmawiamy też wtedy dłużej. Będę chciał wytłumaczyć zawodnikom o co mi chodzi, rozrysować pewne rzeczy, pokazać każdy krok od początku. I naturalnie później to, co sobie przećwiczymy, będziemy docierać i zgrywać w meczach sparingowych. Mam nadzieję, że nasza praca zaprocentuje prędzej czy później.


– Pana zdaniem fundament pod budowę silnej drużyny reprezentacja Polski już ma?

– Fundament drużyny narodowej jest solidny. Nasi bramkarze i skrzydłowi to europejski poziom. Mamy też duży wybór na pozycji obrotowego, w obronie jest się komu bić, szczególnie w centralnym sektorze boiska. Natomiast większy problem jest z rozgrywającymi. Na tej pozycji brakuje kreatywnych ludzi, dobrych w ataku pozycyjnym. Będziemy ciężko pracować, żeby znaleźć albo wychować sobie chłopaków, którzy wezmą to na siebie.


-Jak zastąpić Przemysława Krajewskiego, który mógł grać na dwóch pozycjach, na skrzydle i rozegraniu? Jak zastąpić dobrego obrońcę, Tomka Gębalę, który podobnie jak „Krajek”, postanowił zakończyć reprezentacyjną przygodę?

- Tomka Gębalę można zastąpić, bo mamy na jego pozycji kilku ogrów, którzy się potrafią nieźle bić w obronie, czy grać na środku. Tak że tutaj z całym szacunkiem dla Tomka jest mniejszy ból. Natomiast skutecznego w ataku, zabójczego w kontrach „Krajka” trudno będzie zastąpić. Gdzie się go nie postawiło w obronie tam grał, i to grał na bardzo wysokim poziomie, a dodatkowo poza boiskiem był bardzo ważną postacią naszej reprezentacji. Wielka szkoda, ale skoro „Krajek” podjął taką decyzję, to trzeba ją uszanować.


– Problemy od dawna mamy na środku rozegrania, także na prawym rozegraniu, czyli pozycji, na której pan, a potem pana brat Krzysztof, przez wiele lat brylowaliście w kadrze.

– Niestety, moje podstawowe ogniwo się wysypało zanim jeszcze zacząłem pracę. Mam na myśli Andrzeja Widawskiego, który doznał poważnej kontuzji i przez 9-10 miesięcy, może nawet przez rok go nie będzie na boisku. Dużo będzie zależało od tego jak przepracuje okres rehabilitacji, co nie zmienia faktu, że z jego absencją trzeba się pogodzić. Trzeba będzie improwizować. Nie ukrywam, że na tej pozycji mamy tylko Szymona Działakiewicza. Jest jeszcze Michał Daszek, który bardzo dobrze sobie radzi na rozegraniu, aczkolwiek stawiając Michała na rozegraniu tracimy bardzo dobrego skrzydłowego. I to w przypadku Michała jest taki zgniły kompromis, dlatego też spróbujemy zagrać na prawej połówce z praworęcznym zawodnikiem, bo jak się na ma co się lubi, to się lubi co się ma.


– Przypominam sobie, że kiedyś na środku rozegrania, czyli nie na swojej pozycji, z konieczności grał pana brat, leworęczny zawodnik. Próbowany był także „Dzidziuś”, czyli klasyczny lewy rozgrywający Michał Jurecki.

– Dzisiejsza piłka ręczna poszła pod tym względem tak do przodu, że żaden rozgrywający nie jest przyspawany do jednej, swojej pozycji, tylko wszystko w ciągu jednej akcji rotuje się nawet po kilka razy. Raz jesteś na środku, to znowu przesuwasz się na prawą połówkę lub z idziesz mocnym atakiem na lewą stronę. Początek akcji, jakiś mocny atak z prawej strony do lewej na pewno nie będzie komfortowy w przypadku praworęcznego zawodnika, ale mam nadzieję, że jakoś sobie z tym poradzimy. Pamiętajmy, że jest jeszcze Ariel Pietrasik, który ma to takie naturalne dojście, bardzo dobrze się czuje na prawej połówce.


– Patryk Rombel był zwolennikiem hiszpańskiej szkoły handballu. Pan chyba bardziej skłaniał się będzie do szkoły niemieckiej?

– Choć przez 11 lat grałem w Bundeslidze, to trudno w moim przypadku mówić o niemieckiej szkole, bo ja byłem ukształtowany bardziej przez skandynawską szkołę, aczkolwiek wszystkie szkoły się dzisiaj przenikają. Szwedzi mają dużo zapożyczeń z Hiszpanii. Tak samo Francuzi, nawet Hiszpanie nie grają tak bardzo swojej hiszpańskiej piłki, jak to było kiedyś. Po prostu trzeba znaleźć najlepsze rozwiązanie do materiału ludzkiego jakim się dysponuje.


– Czyli bardzo szybka, multikulturowa piłka ręczna, to jest to!

–  Dokładnie. To w dzisiejszych czasach jest clou nowoczesnego handballu. Z roku na rok piłka ręczna staje się coraz szybsza i szybsza. Żeby coś w niej zdziałać niezbędne jest też doskonałe wyszkolenie techniczne. Na to trzeba położyć nacisk, choć uważam, że to powinni zawodnicy ćwiczyć w klubach, bo na zgrupowaniach kadry na taką pracę już nie ma czasu.


– Mógł pan na zachodzie podpatrywać wspaniałych szkoleniowców, Kenta-Harrego Andersona we Flensburgu, czy Martina Schwalba, trenera HSV Hamburg. Współpracował pan w Płocku ze znakomitym Manolo Cadenasem, a w reprezentacji Polski z Bogdanem Wentą. Jako selekcjoner będzie pan konsultował się z uznanymi szkoleniowcami?

– Co dwie głowy, to nie jedna. Zawsze wychodzę z założenia, że każdego trzeba wysłuchać, od każdego można coś wziąć. Nie musisz brać wszystkiego, ale posłuchaj, bo każdy ma coś ciekawego do przekazania i zawsze możesz się czegoś nauczyć. Osobne słowa należą się trenerowi Wencie, który nas zjednoczył wokół orzełka. To zawsze była najważniejsza dla nas sprawa - orzełek, biało-czerwona flaga, hymn. Wenta zrobił z nas ekipę i do bitki na boisku, i później do szklanki, bo jak zapracowaliśmy na sukces i była radość, to trzeba też było dać jej upust. Bogdan stworzył prawdziwy zespół, w którym tak samo zapieprzali ludzie, którzy grali w wielkich klubach i walczyli o europejskie puchary, jak i ludzie, którzy jeszcze w klubach nic nie osiągnęli.


– A jaki jest na tym polu Marcin Lijewski? Jako trener daje pan dużo swobody zawodnikom, czy jednak woli sam wybrać kapitana drużyny?

– Sam tak miałem, że kapitana zawsze wybierali sobie zawodnicy. Kapitan to jest przedstawiciel drużyny to kontaktów z trenerem, sztabem szkoleniowym, prezesem, czy zarządem, działaczami. Reprezentuje też kolegów przed mediami, zawodnicy sami doskonale wiedzą kogo wybrać. Ja w ich wybory nie mam zamiaru ingerować. Lubię dawać swobodę zawodnikom. Lubię, gdy mam zawodników charakternych, kreatywnych. Uważam wręcz, że to jest najważniejsza rzecz mieć w zespole kreatywnych ludzi. Bo trener może narzucić jakieś zagrywki, ułożyć jakąś taktykę, podpowiedzieć jak akcja ma się zacząć, ale to zawodnicy są na placu gry. Dlatego będę mega zadowolony, jeżeli oni będą też sami szukali rozwiązań na boisku. Będę kładł duży nacisk, żeby zawodnicy nie bali się podejmować decyzji na parkiecie, bo w trakcie meczu różnie bywa.


– W jakim miejscu jest aktualnie reprezentacja Polski? Znajdujemy się w drugiej lidze, czyli na pozycjach 12-24, czy jednak powinniśmy być klasyfikowani w czołowej dwunastce Europy?

– Ostatnie mistrzostwa świata brutalnie pokazały, gdzie jesteśmy. Możemy teraz gdybać, czy mogliśmy więcej osiągnąć na mundialu. Zastanawiać się co by było, gdybyśmy mieli innych, łatwiejszych rywali w grupie. Być może byśmy rzeczywiście byli w tej dwunastce, ale nie jesteśmy. Startujemy z takiego miejsca, w jakim jesteśmy i tylko od nas zależy, czy będziemy się pięli w górę, czy nie. Nie ukrywam, że taki jest mój plan, byśmy z roku na rok plasowali się wyżej w hierarchii światowego i europejskiego handballu. Żebyś stopniowo robili progres naszego poziomu. Wiadomo, że to nie będą jakieś gigantyczne skoki, aczkolwiek każdy krok do przodu będzie czymś optymistycznym.


– Do przyszłorocznych, styczniowych finałów mistrzostw Europy powinniśmy się spokojnie zakwalifikować. Niektórzy wręcz twierdzą, że już jesteśmy na EURO 2024.

– No właśnie, że nie! Bardzo martwi mnie fakt, że wszyscy podchodzą do rewanżowego meczu z Włochami, jakby to była jedynie dziwna formalność (po czterech meczach Polska ma cztery punkty i zajmuje drugie miejsce w grupie, tuż przed Włochami, którzy mają tyle samo „oczek”. Prowadzą Francuzi – przyp. red.). A to wcale nie będzie taki łatwy mecz. Przede wszystkim gramy na wyjeździe, a przypomnę pierwsze eliminacyjne spotkanie z Włochami w Katowicach, rozegrane jeszcze przed mistrzostwami świata. Wtedy w pierwszej połowie przeżywaliśmy mocne męczarnie i tylko doskonała postawa „Loczka” (Adama Morawskiego – przyp. red.) w bramce sprawiła, że ten mecz się dla nas pozytywnie skończył. Włosi to nie są kelnerzy i będziemy się musieli bardzo dobrze przygotować do tego rewanżowego meczu, żeby nie było przykrej niespodzianki.


– Na koniec jeszcze kilka pytań ze sfery prywatności. Jak pana rodzina zareagowała na pana nominację?

– Cieszyli się, tym bardziej, że ja tego chciałem. Ja też gdy widzę, że moi bliscy są szczęśliwi, to jestem podwójnie szczęśliwy. Więc gdy moja nominacja stała się faktem, to oni się też podwójnie cieszyli. To w mojej rodzinie działa zawsze w ten sam sposób.


– Tak się składa, że znamy się od dawna. Stąd wiem, że rodzina to dla pana świętość. to sens wszystkiego.

– Zgadza się. Córka jest super, realizuje się jako siatkarka w Turcji. Odnosi tam sukcesy, ze swoim zespołem ma realne szanse na awans do tureckiej ekstraklasy. Natalia jest daleko od nas, ale daje sobie radę i nawet jak nie wejdzie do tej Superligi, to ma już tyle propozycji, że będzie mogła w nich przebierać, będzie grała tam, gdzie będzie chciała. Natalia charakter ma po mnie, zadziorność po żonie. „Młody” czyli Wiktor jest antysportowy. Nie interesuje się sportem. Czasami oglądniemy sobie razem jakiś mecz NBA, ale generalnie nie jest sportowy, choć chodzi na siłownie. Dobrze się uczy się, ma jakieś plany, ale nie są to plany sportowe. Wiktor ma podobny charakter do mojej żony, oboje z mamą doskonale zarządzają zasobami ludzkimi. A Justyna jest dla mnie dużym wsparciem, gdyby nie ona, moje losy potoczyłyby się inaczej. Jestem zadowolony ze swojego życia, ale nie myślałem o nim nigdy w kategoriach przeznaczenia. Jestem realistą, twardo stąpam po ziemi. Najważniejsze to trzymać się swoich zasad, mieć wewnętrzny porządek.


– Na koniec zapytam o pozasportowe zainteresowania i dewizę życiową Marcina Lijewskiego?

– Mam wiele zainteresowań, Motoryzacja na przykład. Uwielbiam samochody, one mnie fascynują. O samochodach wiem wszystko. Ulubiona marka to BMW. Uwielbiam też motory. Poza tym podróże, komputery, ale teraz nie będę miał w ogóle czasu na te przyjemności. A moje motto życiowe? Jeśli coś robisz, rób to na 100, a nawet 200 procent. Ciesz się każdą chwilą, która jest ci dana, bo nigdy nie wiesz, co się wydarzy. W moim życiu niczego bym nie zmienił, bo wszystkie wydarzenia doprowadziły mnie do punktu, w którym jestem teraz. Staram się być dobrym człowiekiem. Dla siebie, dla ludzi, dla mojej rodziny


– Za pięć lat w przypadku awansu reprezentacji Polski na igrzyska olimpijskie w Los Angeles w 2028 roku pana umowa zostanie automatycznie przedłużona. Szaleństwo, ryzyko, przeznaczenie?

– To jest ryzyko, ale podejmuję się tego, bo kto nie ryzykuje szampana nie pije.

Zbigniew CIEŃCIAŁA

Marcin Lijewski- Urodzony 21 września 1977 roku Marcin Lijewski jest wychowankiem Ostrovii Ostrów Wielkopolski, ale w najwyższej lidze debiutował w barwach Wybrzeża Gdańsk. Z tym klubem dwukrotnie w sezonach 1999/2000 i 2000/2001 sięgał po tytuł mistrza Polski. Następnie grał w Wiśle Płock (mistrzostwo Polski 2001/2002). W wieku 25 lat wyjechał do Niemiec, gdzie reprezentował barwy dwóch klubów: SG Flensburg-Handewitt (2002-2008) i HSV Hamburg (2008-2013). Z tymi zespołami zdobył między innymi dwukrotnie mistrzostwo Niemiec, a z HSV Hamburg wygrał także Ligę Mistrzów (2013). Lijewski występował na pozycji prawego rozgrywającego. W reprezentacji Polski zadebiutował mając 19 lat. W latach 1997–2013 rozegrał 251 oficjalnych spotkań, zdobywając 711 bramek. Wziął udział w 10 międzynarodowych imprezach rangi mistrzowskiej – igrzyskach olimpijskich Pekin 2008, mistrzostwach świata i Europy. W 2007 wywalczył srebrny medal mistrzostw świata. W 10 spotkaniach tego turnieju zdobył 37 bramki i został wybrany do „Siódemki Gwiazd” MŚ 2007 na pozycji prawego rozgrywającego. W 2009 roku zdobył brązowy medal mistrzostw świata w Chorwacji i ponownie został wybrany do „Siódemki Gwiazd”, jako najlepszy prawy rozgrywający. Po mistrzostwach świata 2013 ogłosił zakończenie reprezentacyjnej kariery Jako trener prowadził piłkarzy ręcznych Wybrzeża Gdańsk oraz Górnika Zabrze. Dwukrotnie był wybierany najlepszym trenerem PGNiG Superligi i otrzymał nagrodę „Gladiatora”.