Czesław MICHNIEWICZ

Walczę o każdą piłkę


Jest zodiakalnym Wodnikiem i rekordzistą Polski w liczbie ekstraklasowych drużyn (aż dziesięć!) jakie miał przyjemność prowadzić nad Wisłą w swej trenerskiej przygodzie. Ma wspaniałą, kochającą i wspierającą się rodzinę. Familia daje mu siłę do podejmowania kolejnych, ciekawych wyzwań. Żona Grażyna jest od wielu lat wierną towarzyszką życia i również absolwentką Akademii Wychowania Fizycznego w Gdańsku. Starszy syn Mateusz jest trenerem zespołu U-16 w Stężycy, w drugoligowym klubie Radunia. Młodszy Jakub zdał maturę, wybiera się na studia. Bardzo lubi czytać książki, zwłaszcza biograficzne i sensacyjne. Nie lubi fantastyki, preferuje klasykę. Interesuje się filozofią, głównie po to, by lepiej poznawać ludzi. Kino go resetuje, uspokaja. Słucha każdej muzyki, zwłaszcza polskiej z lat 80-tych i 90-tych. Świetnie gra w tenisa, a ostatnio zakochał się w golfie. Będąc na Górnym Śląsku nigdy nie potrafi odmówić sobie rolady, śląskich klusek i modrej kapusty. Do Kataru nie wybiera się na wycieczkę, lecz z marzeniami o co najmniej wyjściu z silnej grupy w jakiej znaleźli się biało-czerwoni. Czy ktoś poza bliskimi zna takiego Czesława Michniewicza, selekcjonera biało-czerwonych? Jeśli nie, to poznajmy się lepiej...

– Oryginalny, uparty, wytrwały z siłą przebicia. Temperamentny, odważny, komunikatywny. Emocjonalnie związany ze swoją pracą. Wyróżnia się dużym optymizmem i energią do działania, ale z tendencją do prowokowania losu. Zdecydowanie lepiej czuje się jako szef niż podwładny czyli wychodzi na to, że z Pana to trochę taki zbuntowany anioł?

–  Zbuntowany anioł czyli zodiakalny Wodnik i tylko to potwierdzę. Ze śmiechem! Tak, zgadza się. Jestem urodzonym 12 lutego Wodnikiem. O pozostałych przymiotnikach powiem tylko tyle, że jest to dobra zabawa dla wierzących w horoskopy. Mnie jest ciężko mówić o sobie.

– Mimo to spróbujmy...

– Na pewno jestem wulkanem energii. Czasami o dziewiątej rano mam już za sobą dwie godziny intensywnego, tenisowego treningu, bo bardzo lubię grać w tenisa. To mój ulubiony sport, ostatnio grywałem z Radkiem Michalskim, Michałem Probierzem, Grzegorzem Kurdzielem. Na pewno jestem punktualny. Nie znoszę się spóźniać z szacunku dla innych. Na pewno panuję nad sobą, nad swoimi wyborami.

– Nawet, gdy dziennikarze pana atakują tak, że się odechciewa wszystkiego?

– Tak jak na boisku, tak w życiu - trzeba walczyć o każdą piłkę. Nie mam problemu z dziennikarzami, jestem otwarty na konstruktywną krytykę, choć pewnie niektórym wydaje się, że jest inaczej. Natomiast zawsze będę ginął za swoimi pomysłami, bo to ja trzymam kierownicę.

– A wydawać by się mogło, takie panuje przekonanie, że to Wagsy - że użyjemy tego akronimu brytyjskiej prasy dla określenia żon i dziewczyn piłkarzy – mają największy wpływ na kadrę.

– Żon piłkarzy jeszcze nie poznałem. Mam za to dobry kontakt z zawodnikami, choć w przeciwieństwie do moich poprzedników, gdy żony pojawiały się na co drugim zgrupowaniu reprezentacji, jestem zdystansowany co do towarzystwa pań w trakcie zgrupowań przed ważnymi meczami, imprezami. Dlatego przed mundialem w Katarze żony i partnerki naszych reprezentantów nie będą miały zbyt wielu okazji do spotykania się ze swymi ukochanymi. Jeżeli się uda zorganizować takie spotkanie, to tylko tak na „szybko”, bo czeka nas bardzo krótkie zgrupowanie przed mistrzostwami, 15 listopada gramy ostatni mecz towarzyski z Chile, a dwa dni później lecimy już do Kataru, gdzie 22 listopada inaugurujemy mistrzostwa meczem z Meksykiem. 

– By podołać mundialowym napięciom, trzeba być zresetowanym, wyluzowanym, uspokojonym. W jaki sposób relaksuje się selekcjoner polskiej reprezentacji? O tenisie już wiemy.

–  Tak, tenis jest na pierwszym miejscu. Nieźle sobie radzę z rakietą, choć jeszcze wiele elementów mam do poprawienia. Generalnie sprawdzam się w każdej dyscyplinie i każdą lubię, jak na absolwenta AWF-u przystało. Lubię grać w ping ponga, siatkówkę, koszykówkę, uprawiam wszelkie sporty uzupełniające. Zimą zwykle korzystamy z uroków włoskich lodowców. Najczęściej odwiedzamy z żoną kurort Maso Corto, gdzie można w doskonałych warunkach i do woli poszusować na nartach.

– Nie jest tajemnicą, że ostatnio do Pana ulubionych sportów dołączył golf.

–  Polubiłem golfa. W golfa pierwszy raz zagrałem w 2015 roku. Byliśmy na zgrupowaniu z Pogonią Szczecin i wybraliśmy się na pole golfowe. Wtedy wyrobiłem sobie zieloną kartę uprawniającą do samodzielnej gry na mistrzowskich polach golfowych na wielu obiektach golfowych w kraju i za granicą. Oczywiście jestem na amatorskim poziomie, do poziomu naszego mistrza Jurka Dudka jeszcze wiele mi brakuje. Ale w golfa grywam od czasu do czasu. Na przykład gdy odwiedziłem Waldka Fornalika, który był z Piastem na obozie w Arłamowie, to poszliśmy pograć w golfa z jednym z gliwickich działaczy. W sierpniu z kolei zaprosił mnie na golfa Klaudiusz Sevković, który organizował turniej Port Gdański Golf Cup 2022.

– Co takiego fascynującego jest w golfie?

– Przy golfie można się kapitalnie zresetować w cudownych krajobrazach, tym bardziej, że ja nie chodzę na pole golfowe po to, by się ścigać. Ja tam dobrze się bawię, spaceruję i odpoczywam nawet ciągnąc wózek z kijami. Golf jest też bardzo klasowym sportem. Podoba mi się dystyngowane, kulturalne zachowanie zawodników zawsze rywalizujących w odpowiednio dobranych, kolorowych ubiorach. Na polu golfowym spotykasz fajnych ludzi, z którymi możesz porozmawiać na wiele ciekawych tematów. Wielu trenerów czy w ogóle znanych sportowców można coraz częściej spotkać w urokliwych miejscach, jakimi są pola golfowe. I jest jeszcze jeden aspekt, który mnie najbardziej przyciąga do golfa. To zapach skoszonej trawy. Uwielbiam zapach świeżej trawy. Zapach trawy pobudza moją wyobraźnię. Od razu przypomina mi się dzieciństwo, gdy jeździłem do Grodna do dziadka (Czesław Michniewicz urodził się w Brzozówce na Białorusi – przyp. red.). To były wspaniałe czasy, to są wspaniałe wspomnienia, do których zawsze wracam myślami z sentymentem i wzruszeniem.

– Porozmawiajmy jeszcze trochę o innych, pozasportowych zainteresowaniach...

– Bardzo lubię czytać książki. W te wakacje wreszcie miałem trochę czasu by przeczytać 800 stronicową książkę, na lekturę której szykowałem się od wielu, wielu lat. Wcześniej obejrzałem film na podstawie powieści Aleksandra Dumasa, ale musiałem skonfrontować film z książką. Hrabiego Monte Christo czytałem od rana do nocy. Ta książka tak mnie zafascynowała, że żona miała lekkie pretensje, że poświęciłem się czytaniu w takim stopniu. Generalnie lubię książki biograficzne i sensacyjne, jak na przykład Igłę Kena Folleta. Ostatnio przeczytałem i nieźle się czytało Pielgrzyma, powieść kryminalną Terry’ego Hayesa. Nie lubię fantastyki, wolę klasykę – Braci Karamazow, Mistrza i Małgorzatę, czytam Wiktora Suworowa. Ten wschodni kierunek w literaturze pięknej jest mi bliski.

– Kino wybiera pan też klasyczne?

–  Kino też lubię, ale w moim przypadku kino ma szczególne znaczenie. Kino pomagało mi odnaleźć się w trudnych chwilach. Gdy coś zawiodło, gdy moim zespołom poszło na boisku coś nie tak, to następnego dnia szedłem do kina. Wyłączałem komórkę i robiłem sobie taki mój „Golden day”. Nabierałem w kinie świeżości, dystansu do tego, co się wydarzyło. Seanse w kinowych, wygodnych fotelach, z dala od zgiełku, od hałasu życia sprawiały, że wyciszałem się, izolowałem od problemów i jednocześnie inaczej je widziałem, bo w tłoku nie wszystkich i nie wszystko dostrzeżesz.

– Stoicka filozofia odcięcia emocji w trudnych chwilach pomaga w eliminowaniu zawodowych czy życiowych problemów?

– Na studiach miałem szczęście trafić pod skrzydła bardzo fajnego profesora od filozofii. Często wracam do jego mądrych wykładów. To od niego usłyszałem, że nie po to się uczysz, by zostać filozofem, ale po to, by lepiej poznawać ludzi. Mam do dzisiaj taki notesik, gdzie notuję sobie najciekawsze myśli, powiedzenia, inspirujące mnie cytaty o życiu, cytaty z mądrych ludzi.

– No to w kategorii „hobby” została nam jeszcze jedna „muza” czyli ulubiona muzyka. Pana ulubione zespoły, to... ?

– To te, przy których dorastałem. Jestem gościem z 70-tego rocznika, słucham więc głównie polskich zespołów z lat 80-90-tych. Słucham przebojów Bajmu, Lady Punk, 2+1, Lombardu, ale także Maryli Rodowicz, która w polskiej piosence jest od zawsze. Wracam też z przyjemnością do zagranicznych hitów, oczywiście z moich lat, czyli Limahla, C.C. Catch, Modern Talking. Ale muzyka jest uniwersalna, więc słucham wszystkiego, nie stronię od żadnych gatunków. Dlatego zdradzę, że lubię słuchać muzyki z dawnych lat jakie prezentuje Radio Kaszebe. Przy tej muzyce też odpoczywam, to są takie moje sentymentalne powroty do dawnych lat.


– Fajnie się wraca do tamtych lat, ale w dzisiejszych czasach, w dobie internetu, mediów społecznościowych zmieniły się sposoby komunikowania się ludzi. Jak pan sobie radzi z tymi wszystkimi lajkami, hasztagami, fake newsami?

–  Przyznam, że jestem mało aktywnym uczestnikiem internetu. Owszem, czasami skorzystam z niego, czytam co nieco, ale nie komentuję tych różnych wpisów. I małą wagę przywiązuję do internetowych komentarzy, bo wiem, że to do niczego nie prowadzi. Proszę natomiast swoich synów, by sami też roztropnie korzystali z internetu, bo jak napiszą o jakichś swoich przemyśleniach, one wcale nie muszą być kontrowersyjne, to ludzie myślą, że ja też tak myślę. Internet zrobił się dzisiaj takim ściekiem, w który każdego można utopić. Dlatego uczulam chłopaków, by ważyli słowa, by internet ich nie zabił, tym bardziej, że ich ojciec jest pod ciągłą obserwacją także ludzi niesprzyjających mu. Ale od razu dodam, że w związku z funkcją jaką piastuję zdarzają się i sympatyczne momenty. Byliśmy niedawno na spacerze z żoną, wydawało nam się, że jesteśmy anonimowymi, nikomu nie znanymi ludźmi, tymczasem podeszły do nas dwie starsze panie z prośbą – czy możemy sobie zrobić zdjęcie z panem, selekcjonerze? Zrobiło się miło, aż żona z uśmiechem zapytała – no i gdzie są teraz ci wszyscy hejterzy!?


– Ale o piłce w domu rozmawiacie?

– O piłce zawsze rozmawiamy ciągle, bo piłka to pasja, hobby, jakby trochę takie drugie życie naszej rodziny. Co ciekawe - najwięcej do powiedzenia o piłce ma... moja teściowa, która bardzo interesuję się piłką i ma wiele do powiedzenia na futbolowe tematy.

– To porozmawiajmy też o tym, co czeka nas w Katarze. Z jakimi nadziejami pojedziemy na mistrzostwa świata?

– Na pewno nie pojedziemy do Kataru na wycieczkę. Cel minimum jest też naszym celem maksimum, bo od 1986 roku nie wychodziliśmy z grupy na mistrzostwach świata. Tak więc zadanie jaki postawiliśmy przed sobą, to wyjście z grupy i awans do zasadniczej fazy turnieju.

– I jak to zwykle z nami, Polakami, bywa – po losowaniu cieszyliśmy się, że nie było najgorzej. Że trafiliśmy na przeciwników z naszej półki, będących w naszym zasięgu. Teraz, wraz ze zbliżającym się szybko mundialem, nabieramy coraz większego respektu przed rywalami, z którymi znaleźliśmy się w mundialowej grupie C.

– Ja także zaraz po losowaniu mówiłem, że trafiliśmy idealnie. Miałem na myśli, że trafiliśmy na świetne zespoły, więc dla kibiców będą bardzo atrakcyjne nasze zmagania z takimi rywalami. Bardzo ważny będzie inauguracyjny mecz z Meksykiem. Ten mecz może ustawić całą walkę w naszej grupie. Z Meksykiem na pewno nie będzie łatwo, bo to jest mocna drużyna. Meksykanie w ostatnim czasie zawsze wychodzili z grupy. Trzon zespołu występuje w Europie, zawodnicy mają świetne umiejętności. Nie grają radosnego, południowego futbolu, a bardziej europejską piłkę, przestrzegają dyscypliny taktycznej.

– Faworytem w naszej grupie jest oczywiście Argentyna?

– Oczywiście. Argentyna ma fantastyczne pokolenie piłkarzy, na czele z Messim, których nie trzeba przedstawiać. I od razu podkreślę, że absolutnie nie wolno pomijać reprezentacji Arabii Saudyjskiej, która ma trenera od dłuższego czasu z nią pracującego i już na miesiąc przed mistrzostwami będzie na zgrupowaniach przygotowywać się do mundialu. Jej atutem będzie na pewno klimat i temperatury panujące w Katarze. Chociaż z drugiej strony, te argumenty mogą być mylące. Rozmawiałem o tym z Szymonem Marciniakiem, który w podobnym okresie w ubiegłym roku sędziował w Arabii Saudyjskiej. I proszę sobie wyobrazić, że na środku boiska było ciepło, ale już jego liniowi zmarzli na bokach, a sędziowie techniczni w kurtkach pracowali. Tak sprawiła klimatyzacja, która tak działa w tamtych krajach. To na pewno musimy wziąć pod uwagę.

– Wkrótce wejdziecie w ostatnią fazę przygotowań do mundialu. Jak wyglądać będą ostatnie tygodnie przed mistrzostwami świata. Organizacyjnie wszystko dopięte jest na przysłowiowy ostatni guzik?

– PZPN stanął na wysokości zadania. Wszystko mamy fantastycznie zorganizowane. Po Polsce i Europie rozjechali się moi asystenci, jesteśmy w stałym kontakcie telefonicznym. Ja też sporo podróżowałem, praktycznie non stop byłem i jestem w drodze. Mediolan, Bolonia Florencja, Praga, Duesseldorf, Turyn, Neapol, Barcelona. I tak w kółko. Wstaję o piątej, szóstej, kończę dzień przed północą. Choć na mistrzostwa świata pojedzie tylko 26 zawodników, to cały czas zbieramy informacje o wszystkich zawodnikach będących w kręgu naszych zainteresowań. Nie powiem, że oglądamy każdego, kto się rusza, bo to byłoby niezbyt przyjemne określenie, niemniej monitorujemy wszystkich zawodników, którzy są w orbicie zainteresowań reprezentacji Polski. Oglądamy naszych zawodników, rozmawiamy z nimi na temat ich gry i sytuacji w swoich klubach, o ich aktualnej dyspozycji, sytuacji zdrowotnej, itd. Rozmawiał. Zbigniew CIEŃCIAŁA


Czy wiesz, że...

Czesław Michniewicz swoją małżonkę, Grażynę Rzewuską, poznał w szkole średniej, razem studiowali w Akademii Wychowania Fizycznego w Gdańsku. Ślub wzięli po siedmiu latach znajomości w 1998 roku. Ojciec Grażyny grał razem z nim w piłkę i to przez niego poznał swoją małżonkę. Starszy syn Mateusz urodził się w Poznaniu, dlatego Michniewicz zawsze powtarza, że to co łączy go z Mateuszem to fakt, że on urodził się w Poznaniu jako dziecko, a on jako trener. Z kolei młodszy Kuba urodził się w Gdyni, a poród rozpoczął się w... przerwie meczu Jagiellonia Białystok – Arka Gdynia w drugiej lidze, a dodajmy, że Mateusz przyszedł na świat w dniu wyjazdu Czesia z rezerwami Amicy na zgrupowanie w Polanicy!


Sportowa biografia selekcjonera

Czesław Michniewicz jako zawodnik występował na pozycji bramkarza w Ossie Biskupiec Pomorski, Bałtyku Gdynia, Polonii Gdańsk i Amice Wronki. W barwach Amiki zaliczył dziewięć występów w ekstraklasie, występował także w meczach o Superpuchar, Puchar Polski i Puchar Ligi Polskiej w sezonie 1999/2000. Ponadto grał w Pucharze UEFA przeciwko Atletico Madryt. Karierę zakończył w wieku 30 lat w 2000 roku. We wrześniu 2003 został trenerem Lecha Poznań – zdobył z „Kolejorzem” Puchar i Superpucharu Polski w 2004 roku. Od 3 października 2006 do 22 października 2007 był trenerem Zagłębia Lubin, zdobywając mistrzostwo Polski w sezonie 2006/2007. Od lipca 2008 prowadził Arkę Gdynia, potem był jeszcze trenerem Widzewa Łódź, Jagiellonii Białystok, Polonii Warszawa, Podbeskidzia Bielsko-Biała, Pogoni Szczecin, Bruk Betu Termalika Nieciecza, Legii Warszawa. Pod jego wodzą Legia zdobyła mistrzostwo Polski i zakwalifikowała się do fazy grupowej Ligi Europy. Trener Michniewicz był także szkoleniowcem reprezentacji Polski do lat 21. Zwyciężając Portugalię w barażach, Polska pod jego wodzą po raz pierwszy od 1994 roku zakwalifikowała się do turnieju finałowego mistrzostw Europy w tej kategorii wiekowej. 31 stycznia 2022 został selekcjonerem reprezentacji Polski. Zadebiutował 24 marca 2022 roku w zremisowanym 1:1 towarzyskim meczu przeciwko Szkocji. 29 marca 2022, po finałowym meczu barażowym ze Szwecją (2:0), awansował z narodową kadrą na mistrzostwa świata w Katarze.