Silesia B&L


Maria ANDREJCZYK Sfokusowana na sport

 

Srebrny medal na igrzyskach olimpijskich w Tokio był dla Marii Andrejczyk najcudowniejszą nagrodą za lata wyrzeczeń, ciężkiej pracy, czy po prostu sportowego pecha. Wawrzynem za pokonanie nowotworu i przyplątujących się wciąż licznych kontuzji, urazów.


Kończący się 2021 rok był najlepszym w karierze Marii Andrejczyk. Urodzona w Suwałkach 25-letnia oszczepniczka w maju podczas Pucharu Europy Miotaczy w Splicie ustanowiła znakomity rekord Polski wynikiem 71,40. Był to trzeci wynik w historii tej dyscypliny. Dalej rzucały tylko Czeszka Barbora Špotáková (72.28) oraz Kubanka Osleidys Menéndez (71.70). Trzy miesiące później podczas igrzysk olimpijskich w Tokio Majka cieszyła się ze srebrnego medalu zdobytego w konkursie rzutu oszczepem. To była dla uroczej zawodniczki najcudowniejsza nagroda za lata wyrzeczeń, ciężkiej pracy, czy po prostu sportowego pecha, bo przypomnijmy - debiutując na igrzyskach olimpijskich w Rio de Janeiro suwalszczanka ustanowiła nowy rekord Polski w rzucie oszczepem z wynikiem 67,11 m, wygrywając eliminacje. O dwa za mało. Dwa dni później w konkursie finałowym zajęła 4. miejsce przegrywając rywalizację o brązowy medal o 2 cm z dwukrotną mistrzynią olimpijską, Czeszką Spotakovą. Olimpijski kruszec przywieziony z Kraju Kwitnącej Wiśni był jednocześnie rekompensatą za lawinę kontuzji, czy chorób jaka w ostatnich latach dopadała znakomitą zawodniczkę. Tuż po konkursie olimpijskim w Brazylii Maria zaczęła odczuwać zmęczeniowe pęknięcie barku, które operowano w grudniu 2016 rok. Później były jeszcze dwie operacje zatok, bo – jak sama wspominała - ciągle miała bóle głowy, nie mogłam przez nie normalnie trenować. Z zatokami to w ogóle było groźnie. W październiku 2018 roku zdiagnozowano u niej kostniakomięsaka. Na szczęście nowotwór kości łagodny i szybko go wyleczono. Przeszła cztery operacje, jak na 25-latkę, to bardzo dużo, a przecież przytrafił się jeszcze uraz stawu skokowego, a po Splicie ponownie odezwał się bark, najważniejsze narzędzie pracy, więc wyjazd do Tokio stanął po dużym znakiem zapytania. Jak się szczęśliwie okazało, nowotwór i kontuzje nie pokrzyżowały Marii planów sportowych i marzenia o medalu olimpijskim w Tokio. Wzloty, upadki i wielkie powroty Historia Marii jest pełna wzlotów i upadków, kontuzji, załamań, ale i wielkich powrotów. Obecnie jest już po pierwszym zgrupowaniu, które przyniosło wiele optymizmu, bo przede wszystkim sytuacja zdrowotna naszej wicemistrzyni olimpijskiej mocno się poprawiła. Na szczęście nie musiała zaliczać kolejnej operacji. Wystarczyło ostrzyknięcie komórkami macierzystymi w klinice Poznaniu i można było wdrożyć proces rehabilitacji, wykonywać kontrolne USG i delikatnie zacząć wchodzić w trening. No i co najważniejsze – nie trzeba już faszerować się na noc tabletkami przeciwbólowymi. - Kontuzje barku, jego liczne uszkodzenia, zaawansowane stopnie urazów, są konsekwencją liczby oddawanych rzutów – przyznaje Maria Andrejczyk. - Niektóre pozostawią ślad na zawsze, zdaję sobie z tego sprawę. Ale też wiem doskonale, jak radzić sobie z bólem, jak walczyć z przeciwnościami losu. Po Tokio wiele zrobiłam, by chociaż raz przepracować okres przygotowawczy bez kontuzji. Zobaczymy, jak dalej będzie. Na razie jest nieźle. Pozostaje mądra praca. Pozostaje mi zaufać lekarzom.

Dobrej myśli

Sporo dały pani wizyty w klinice Galen, która ma doskonałą markę w Polsce, gdzie pracują znakomici lekarze z zakresu medycyny sportowej, zwłaszcza z ortopedii. To właśnie lekarze z Bierunia w ubiegłym roku wyprowadzili panią na prostą po operacji, a wizyty kontrolne, konsultacje i monitorowanie przez tamtejszych ortopedów przebiegu pani rehabilitacji przynoszą oczekiwane efekty?

Już zawsze będę się bała o swój bark, ale najważniejsze, że mam wokół siebie profesjonalistów. Częste wizyty w klinice Galen sporo mi dały. Wdrożyliśmy inny rodzaj treningu, jakby rodzaj zastępczych zajęć. Nie tyle rehabilitacyjny, ile prewencyjny, który nie obciąża mnie dodatkowo. Sporo pracowałam z fizjoterapeutami nad biomechaniką organizmu. Obecnie jestem po pierwszym zgrupowaniu, gdzie pracowaliśmy bazowo nad wydolnością, wytrzymałością siłową i ogólną, odpornością na zmęczenie. Po tym pierwszym etapie przygotowań do nowego sezonu jestem dobrej myśli.

Zatem można powiedzieć, że forma Marii Andrejczyk pnie się stopniowo w górę?

Wiadomo po co zasuwamy na treningach...

… by w sezonie osiągać jak najlepsze wyniki. Wygrywać co się da?

Moją formę definiować będzie zdrowie. Jeśli zdrowie pozwoli, to jestem spokojna o wyniki, o swoją formę, co automatycznie nie oznacza, że na pewno w nowym sezonie będzie równie dobrze, jak było w Tokio. To nie tak, aczkolwiek radość Polaków z mojego medalu była dla mnie absolutnym fenomenem. Otrzymałam mnóstwo dowodów sympatii, nie ukrywam, że było to szalenie miłe.

I zobowiązujące. Po srebrnym medalu w Tokio oczekiwania kibiców lekkiej atletyki i pani fanów w Polsce osiągnęły bardzo wysoki pułap i nadal ostro szybują. Kolejne medale będą mile widziane.

Igrzyska olimpijskie, to już rozdział zamknięty. Ten etap w moim życiu jest za mną. Muszę jednak przyznać, że po igrzyskach byłam tak wypłukana emocjonalnie, mentalnie, psychicznie, także fizycznie, że myślałam jedynie o odpoczynku. Nie umiałam już znaleźć w sobie chęci do ciężkiej pracy. Do treningów. Postanowiłam jednak, że wezmę jeszcze udział w memoriale Kamili Skolimowskiej, bo to był ostatni start Piotrka Małachowskiego, naszego dwukrotnego wicemistrza olimpijskiego w rzucie dyskiem, wspaniałego sportowca, człowieka, kolegę. I ten memoriał Kamili, ten komplet publiczności na Stadionie Śląskim w Chorzowie (35 tysięcy widzów zgromadził memoriał – przyp. red), był dla mnie szczytem magii. To było coś niesamowicie pięknego. W Chorzowie bez wsparcia fanów w ogóle nie byłabym w stanie wystartować i cokolwiek rzucić. Nie potrzebuję żadnych nagród, ale tego, aby kibice przyszli na stadion i nas dopingowali. Na Stadionie Śląskim zobaczyłam, że ludzie chcą i uczą się lekkiej atletyki. Żyją z nami, coraz lepiej czują tę dyscyplinę. To było bardzo mobilizujące, było czynnikiem decydującym, że znów nabrałam ochoty do sportowej rywalizacji.

Czyli zgodne z pani życiową dewizą, że nie wolno osiadać na laurach. A w przyszłym roku czeka na panią sporo sportowych wyzwań. Maria Andrejczyk zdradzi nam jakie ma sportowe marzenia na 2022 rok?

Pomiędzy Rio i Tokio żyłam od igrzysk do igrzysk. W mojej głowie było tylko Tokio, Tokio, Tokio. Bardzo czekałam na ten wyjazd do Japonii. Teraz już tak nie chcę. Po prostu na każdej imprezie chcę walczyć o najwyższe cele. Na pewno sporo będzie się działo w trakcie mistrzostw świata w Eugene (miasto w stanie Oregon, na zachodnim wybrzeżu Stanów Zjednoczonych pomiędzy 15 i 24 lipca 2022 roku – przyp. red.). Cieszę się, że wrócę do Eugene po siedmiu latach, gdy startowałam tam w mistrzostwach świata juniorów. Jestem tam piękny, nowoczesny stadion po remoncie. W sierpniu czekają mnie z kolei mistrzostwa Europy w Monachium (odbędą się będą w dniach 15-22 sierpnia – przyp. red.). Fajnie byłoby coś ugrać na tych mistrzostwach. Oprócz imprez mistrzowskich wezmę udział w kolejnym memoriale Kamili Skolimowskiej, a już dziś cieszę się na myśl o mistrzostwach Polski, które rozegrane zostaną na mojej rodzinnej ziemi w Suwałkach.

Wielokrotnie podkreślała pani, że siłę do pokonywania kolejnych przeszkód i pobijania kolejnych rekordów daje pani rodzina i narzeczony.

Nie ukrywam, że jeśli chodzi o rodzinę, to jestem szczęściarą.

(W tym miejscu warto przypomnieć, że Maria Andrejczyk urodziła się 9 marca 1996 roku w Suwałkach, ale beztroskie dzieciństwo spędziła w położonej 40 km na wschód, małej wsi Kukle niedaleko Sejn i granicy z Litwą, którą Andrejczyk nazywa najlepszym miejscem na świecie. Do sportu zachęcała córkę od najmłodszych lat mama Małgorzata, która sama była kiedyś wybitną kulomiotką. Majka ma czterech bracia – Szymona, który zajmuje się fizjoterapią, Kamila, który jest pilotem sił powietrznych, Pawła – członek młodzieżowej rady miejskiej i Adama – miłośnik historii i matematyki, który do niedawna również był oszczepnikiem).

Z dzieciństwem wiążą się piękne wspomnienia – kontynuuje nasza bohaterka, która z całego rodzeństwa jest najstarsza i, jak twierdzi z uśmiechem, najbardziej charakterna. - Choć bracia są postawnymi mężczyznami, bo takie mamy geny, że wszyscy jesteśmy duzi, to ja zawsze byłam hersztem bandy, zawsze byłam wodzem. Non stop o coś walczyliśmy, non stop była wojna. Organizowaliśmy nocne wyprawy. Po ciemku wymykaliśmy się z domu. Biegliśmy na plażę, żeby się wykąpać albo wypłynąć kajakami na jezioro. Bracia zawsze mnie wspierali, motywowali, są największymi kibicami, ale jak coś szło nie tak, to zwracali mi na to uwagę, szczerze o tym mówili. Nie ma na świecie większych hejterów niż oni (śmiech). Tworzymy super rodzinę.

Ale silny, niezłomny charakter ma pani podobno po mamie?

O tak, zdecydowanie po mamie. Taki charakter pomaga w sporcie, pomaga w życiu. Rodzice, gdy tylko mogli, byli ze mną na zawodach, kibicowali mi. Mieliśmy jednak umowę z rodzicami, że jeśli nauka będzie nam słabo szła, zawalimy szkołę, to zapominamy o treningach. Edukację zawsze stawiali na pierwszym miejscu.

Pani serce próbowało zdobyć wielu jej fanów. Ale serce Marii jest już zajęte, pani ukochany, to Marcin Rosengarten, pochodzący ze Śląska były dziennikarz sportowy, obecnie menedżer sportowy, dyrektor memoriału Kamili Skolimowskiej.

Miłość nie sprawiła, że rzuciłam sport. Wręcz przeciwnie. Marcin od lat związany jest ze sportem, jest także moim menedżerem. Jest profesjonalistą w każdym calu. Ma taki charakter, że pcha bardzo do przodu, motywuje, wspiera, pomaga. Dzięki niemu łatwiej pokonuje się przeszkody.

Mimo tych informacji, w mediach społecznościowych nadal pojawia się mnóstwo postów na temat pani nieprzeciętnej urody, wdzięku. Takie zainteresowanie ze strony mężczyzn, ta popularność nie przeszkadza, nie męczy w codziennym życiu?

Od swojej osobowości zależy, jak się do takich emocji ustosunkujesz. Pokusy zawsze się będą pojawiały, ale ja nie biorę do siebie zbyt poważnie takiego zainteresowania. Sport nauczył mnie wielu rzeczy, zmienił mnie także fizycznie, bo gdybym nie rzucała „kijem”, to może miałabym sylwetkę modelki (śmiech). Jestem osobą sfokusowaną na sport i w tej materii mam jeszcze wiele do osiągnięcia. Przez 25 lat zawsze walczyłam, ale byłam hamowana w rozwoju przez kontuzje. Teraz znów czuję ogromny głód sportowego życia, na tym chcę się skupić.

Chłopak jest ze Śląska, Chorzów stał się lekko atletyczną stolicą, rehabilituje się pani w Bieruniu. Górny Śląsk coraz mocniej panią przytula?

Górny Śląsk mnie oczarował. Podczas dwumiesięcznej rehabilitacji lepiej poznałam Śląsk, poznałam go od innej strony niż był w mojej wyobraźni. To już nie tylko stare miasta, kopalnie, huty, smog i beton. To jest bardzo piękny region z fajnymi ludźmi. Bardzo podobny do Podlasia, skąd się wywodzę. Może u nas jest więcej jezior, mieszka mniej ludzi, ale my z Podlasia jesteśmy w swej naturze bardzo podobni do Ślązaków.

Pani życie jest absolutnie podporządkowane sportowi, jednak znalazła pani czas i siłę na skończenie studiów na filologii angielsko-rosyjskiej ze specjalizacją translatorską. Obrona dyplomu już poza panią!

Wielu sportowców nie kończy studiów w terminie. Treningi, zawody nie dają możliwości regularnej, codziennej nauki. Mnie studia udało się zrobić w trzy lata i z tego jestem bardzo dumna. Bardzo lubię język angielski. To ciekawy kierunek, ale mam też inne zainteresowania, które być może okażą się moim planem na życie po karierze sportowca.

Wiem, że świetnie pani rysuje, interesuję się pani architekturą wnętrz. W tym kierunku widzi pani swoją przyszłość?

Wolny czas spędzam w miarę produktywnie, lubię czytać książki, głównie kryminały, czy te o psychologicznym zabarwieniu. Sport jest wartością dodaną w moim życiu, ale nie jest jedyną pasją. Odskocznią jest sztuka, rysowanie. Nie ważne czy kredką, czy pastelami, po prostu lubię malować. To moje zajęcia stricte hobbistyczne. Sprawiają mi wiele radości. Podobne zainteresowania ma Robert Urbanek (nasz dyskobol – przyp. red.), też świetnie rysuje, maluje, ma nawet swoją stronę na instagramie. Może kiedyś stworzymy nasz kierunek w sztuce? (śmiech). Nie ukrywam, że marzyłam o zostaniu projektantką wnętrz, to zajęcie wciąż jest u mnie gdzieś z tyłu głowy. To nadal we mnie siedzi.

Jest pani waleczna, uparta, pewna siebie, charyzmatyczna, zdyscyplinowana, pracowita. Zdaje pani sobie jednak sprawę, że łatwiej jest się dostać się na szczyt niż się na nim utrzymać. Przykład naszej wspaniałej tenisistki Igi Świątek mówi, że po ogromnym sukcesie nie jest już wcale takie proste wrzucenie wolniejszego biegu. Jak więc radzić sobie ze stresem?

My sportowcy musimy być przygotowani na to, że nie zawsze będziemy wygrywać. Że po sukcesie czeka nas kolejna próba sił, tym razem próba siły charakteru. Patrząc na spokojnie rozwijającą się karierę Igi Świątek uważam, że radzi sobie świetnie. Ja od niedawna rozpoczęłam, współpracę z Darią Abramowicz, psycholog, która współpracuje także z naszą najlepszą tenisistką. Razem przygotowujemy się na kolejne wyzwania. Wcześniej przez pięć lat współpracowałam z doktorem Janem Blecharzem, któremu jestem bardzo wdzięczna za to, co dla mnie zrobił. Za to ile pracy włożył, by mnie wyciągnąć z dna. Jego wiedza i praca jest niezastąpiona. Dzięki niemu teraz jestem inną zawodniczką. Wiem, jak reagować na stres, jak radzić sobie z coraz większą presją. Jak odnowić w sobie dobrą energię, by funkcjonować w napięciu przez dłuższy czas.

Zbigniew Cieńciała

Czy wiesz, że...

*Maria przygodę ze sportem zaczęła w trzeciej klasie podstawówki od trenowania siatkówki, a dopiero potem rozpoczęła treningi lekkoatletyczne.– To wszystko zaczęło się, kiedy chodziłam do szóstej klasy. Wtedy po raz pierwszy dostałam do ręki oszczep - opowiada. - Na zawodach w rzucaniu piłeczką palantową wypatrzył mnie pan Karol Sikorski i zaproponował treningi. Od razu się polubiliśmy. Dwa tygodnie później wystartowałam na pierwszych zawodach. To były Mistrzostwa Podlasia Podstawówek. Rzuciłam tak dobrze, że zajęłam drugie miejsce. Z roku na rok szło mi coraz lepiej. Gdy w ubiegłym roku mój trener został powołany na trenera kadry narodowej, nasza współpraca jeszcze bardziej się zacieśniła.

* Majka trenuje codziennie oprócz niedziel. Oszczepnicy są najbardziej sprawnymi sportowcami wśród miotaczy, więc treningi są bardzo urozmaicone. Jest bieganie, siłownia, gimnastyka. Przydaje się pilates i joga.

* Rodzina i sport to przepis Marii na szczęśliwe życie. Ale jak wyznała w jednym z wywiadów - jest jeszcze wiara. – To nie tak, że jest pięć różańców dziennie i dziesięć mszy w tygodniu, ale rodzice wychowali nas w głębokiej wierze chrześcijańskiej. Wiara jest w moim życiu bardzo ważna. Przed każdym konkursem się modlę. Czuję, że to mi pomaga.

* Maria Andrejczyk to nie tylko znakomity sportowiec, ale przede wszystkim wspaniały człowiek. Po Tokio postanowiła wystawić swój medal olimpijski na licytację i sprzedać go za co najmniej 200 tysięcy złotych. Zebrane pieniądze miały pomóc w doprowadzeniu do pilnej operacji w USA 8-miesięcznego Miłosza (potrzeba było 1,5 miliona). Licytacja zakończyła się pomyślnie. Krążek wylicytował za 200 tysięcy zł właściciel sklepów Żabka, który jednocześnie pozwolił zachować Andrejczyk medal. Ostatecznie nasza wicemistrzyni olimpijska przekazała cenny krążek Muzeum Sportu i Turystyki w Warszawie. Koniecznie dodajmy, że operacja Miłosza miała pomyślny przebieg.

* Swoimi zawodowymi i naukowymi sukcesami Maria chętnie dzieli się z powiększającym się z każdym dniem gronem obserwatorów na Instagramie - ma ich już blisko 50 tysięcy i liczba ta wciąż rośnie.

Maria Andrejczyk

Urodziła się 9 marca 1996 w Suwałkach. Jest córką Małgorzaty z domu Karłowicz (była kulomiotka) i Tomasza, ma czterech braci. Pochodzi z miejscowości Kukle w powiecie sejneńskim. W 2011 roku zdobyła pierwszy medal imprezy rangi mistrzostw Polski – złoto czempionatu młodzików w Kielcach. Pierwszą imprezą międzynarodową, w jakiej wystartowała, były mistrzostwa świata juniorów młodszych w Doniecku w 2013 roku, które ukończyła na etapie eliminacji. Rok później zajęła 5. miejsce na juniorskich mistrzostwach świata w Eugene. W 2015 w Eskilstunie została mistrzynią Europy juniorów. W czerwcu 2016 roku zdobyła pierwsze miejsce w mistrzostwa Polski seniorów. W lipcu wzięła udział w mistrzostwach Europy w Amsterdamie, jednakże występ zakończyła na eliminacjach (13. miejsce, do awansu do finału zabrakło 20 cm). 16 sierpnia na igrzyskach olimpijskich w Rio de Janeiro ustanowiła nowy rekord Polski z wynikiem 67,11 m, wygrywając eliminacje. Dwa dni później w konkursie finałowym zajęła 4. miejsce przegrywając rywalizację o brązowy medal o 2 cm z dwukrotną mistrzynią olimpijską, Czeszką Barborą Spotakovą. W 82. Plebiscycie na 10 Najlepszych Sportowców Polski 2016 roku uznano ją za Odkrycie Roku. 23 sierpnia 2019 zdobyła po raz drugi MP seniorów wynikiem 59,00 m. 9 maja 2021 podczas Pucharu Europy Miotaczy w Splicie ponownie pobiła rekord Polski wynikiem 71,40. Był to trzeci wynik w historii tej dyscypliny i najlepszy wynik w ciągu dziesięciu lat. W 2021 została odznaczona Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski.