Silesia B&L

Michał PASZCZYK

Humor jest uniwersalny

Nie zamierzam polemizować z opinią, że jestem bardzo złośliwą osobą, bo jak się dowiedziałem ostatnio -  tylko inteligentne osoby potrafią być inteligentnie złośliwe, a ja właśnie staram się być inteligentnie złośliwy – o kondycji polskiego kabaretu i nie tylko rozmawiamy z Michałem Paszczykiem, jednym z liderów Paranienormalnych.

Paranienormalni są jedną z najpopularniejszych grup kabaretowych w naszym kraju, założona została w 2004 roku przez Roberta Motykę i Igora Kwiatkowskiego. W 2008 roku do grupy dołączył Michał Paszczyk i w tym niezmienionym składzie Paranienormalni występowali do końca 2017 roku. I wtedy, pomimo ogromnej popularności, napiętego do granic możliwości kalendarza, grupa postanowiła zawiesić działalność. Na szczęście przerwa w występach nie trwała długo, ba, w ubiegłym roku kabaret z nową energią wszedł w dojrzałość i już bez najsłynniejszej nad Wisłą Mariolki (wcielający się w Mariolkę Igor Kwiatkowski opuścił kolegów) ruszył w Polskę z nowym programem „Osiemnastka”. - Mamy już 18 lat! To powód, żeby świętować w towarzystwie najlepszych skeczy, w towarzystwie premier i debiutów. Zapraszamy do wspólnej celebracji, która potrwa cały 2023 rok! - tak Paranienormalni zapraszali swoich fanów na znakomity, blisko dwugodzinny spektakl, zapewniając, że zabierają ich w podróż pełną humoru, komedii pomyłek i zaskakujących sytuacji. - OSIEMNASTKA to projekt, który oderwie Was od szarej, przygnębiającej codzienności i przeniesie w paranienormalną, alternatywną rzeczywistość. Na scenie wystąpią już pełnoletni: Michał Paszczyk, Robert Motyka i Jarosław Pająk.


– Jacy są już dorośli Paranienormalni? Bardziej dojrzali, popowi, rozrywkowi, polityczni? - pytamy jednego z filarów kabaretu, Michała Paszczyka.

– Ostatnio troszeczkę zmieniliśmy kierunek. Ja mocno ciągnąłem może nie tyle w stronę polityki, ile wydarzeń bardziej społecznych, bo 500+ to już nie jest polityka, a wydarzenie społeczne dotykające bardzo wielu osób, nie ważne, po której stronie sceny politycznej stoją. Chciałbym powiedzieć, co mi się nie podoba u rządzących, choć często gęsto w internecie pojawiają się głosy – „ej, zajmij się raczej robieniem żartów. W polityce nie masz głosu...”. A właśnie, że mam głos – są rzeczy, które mi się totalnie nie podobają i zacząłem o tym mówić na scenie. O dziwo Robert też zaczął temu przyklaskiwać. Nie zrobiliśmy się absolutnie kabaretem politycznym, ale już przemycamy treści, które nas dotykają na co dzień. Niektóre osoby, czy to w rządzie, czy w opozycji potrafią się tak ośmieszyć, że nie da się ich już inaczej ośmieszyć. Jeżeli nasz prezydent – szanuję, że jest na tym urzędzie – robi takie totalne gafy, że aż chce się z niego pośmiać trochę – to mam nadzieję, że ma dystans i nie bierze tego aż tak do siebie.

– Tylko że niektórzy widząc pana wywiad z prezydentem – a zgadzam się z panem, że nie był to chamski wywiad, po prostu powycinał pan trochę jego wypowiedzi i wstawił swoje – zaczęli panu grozić w social mediach!

– Faktycznie, taka ilość hejtu, jaka się pojawiła się na moim koncie na instagramie, mogłaby załamać dużo silniejszych psychicznie. Coś strasznego, ale dla mnie... coś wspaniałego, bo to jest woda na mój młyn, bo lubię jak się mnie wyzywa, bo to znaczy, że kogoś obchodzę, że jestem naprawdę kimś.

– Najrozsądniej jednak jest nie wchodzić w polemikę, w dyskusje, tym samym ucinając kumulację mowy nienawiści jaka zalewa socjalmedia.

– Hejtu się nie obawiam, bo swoją wielkość mogę mierzyć wielkością moich wrogów i ich liczbą. Nie zamierzam też polemizować z opinią, że jestem bardzo złośliwą osobą, bo jak się dowiedziałem ostatnio - tylko inteligentne osoby potrafią być inteligentnie złośliwe, a ja właśnie staram się być inteligentnie złośliwy. I mam w sobie trochę tego złośliwego dziada, tetryka, to też fakt. Najważniejsze, to zrozumieć, że humor jest uniwersalny, poza wszelkimi granicami i mieć dystans do siebie.

– Patrząc na liczby polska scena kabaretowa przedstawia się imponująco. Podobno na rynku przewija się ponad sto nazw grup mieniących się kabaretami. Czy jednak poziomem nawiązujecie do wspaniałych tradycji polskiego kabaretu, chociażby do Kabaretu Starszych Panów?

– To były inne czasy, w innym systemie tamte kabarety były tworzone. Jestem przekonany, że osoby krytykujące dzisiejsze kabarety nie oglądałaby przez półtora godziny programu Kabaretu Starszych Panów. Ten humor jest na dobrym poziomie, jest kulturalny, ale trąci myszką. Teraz widzowie potrzebują czegoś innego. My też się zmieniliśmy, dlatego uważam, że ta forma kabaretu, jaką prezentowali Jeremi Przybora z Jerzym Wasowskim dziś by się na scenie nie sprawdziła. Być może miałaby nie tyle rzesze, ile skromny zakres swoich wiernych odbiorców, którzy z sentymentem wracaliby do tamtych treści, ale nie sądzę, by to przeszło teraz. Ten czas już minął.

– Podobnie jak minął czas Mariolki...

– No tak, ale należy pamiętać, że Mariolka przez długi czas była naszą lokomotywą. Ona nas głównie pociągnęła. Dopóki był z nami „pan Mariolka”, czyli Igor Kwiatkowski, to wiadomo z kim chciano przeprowadzać wywiady. Ja mogłem tylko coś dopowiadać. To Igor był najważniejszą postacią w kabarecie, bo frontmen jest zawsze ten najważniejszy i to z Mickiem Jaggerem robi się wywiady, a nie z pozostałymi członkami Rolling Stonesów. Paranienormalni poszli już w inną stronę, bo ileż się można przebierać za babkę, za Mariolkę, przecież nie mamy już nastu lat...

– Po skończeniu liceum ogólnokształcącego zdecydował się pan na studia aktorskie i ukończył wrocławską filię Akademii Sztuk Teatralnych w Krakowie.

– Czas studiów był wspaniały. Poznałem niesamowitych ludzi, miałem świetny rok, chociaż te roczniki nade mną i pode mną też były super rocznikami. Wspominam to z łezką w oku, cztery lata studiów na wrocławskim PWST na zawsze pozostaną w moim sercu. A dodam, że o tym, że będę aktorem wiedziałem od... drugiej, trzeciej klasy szkoły podstawowej, a teraz mój syn idzie w moje ślady, jest na czwartym roku PWST we Wrocławiu.

– Nie odradził mu pan tego? Przecież to bardzo ciężki kawałek chleba...

– I tak i nie. Trzeba mieć w nim owszem, szczęście, ale i umiejętności. Ja nie byłem świetnym studentem szkoły teatralnej, za to sporo się nauczyłem w kabarecie. Ale ten zawód ma to do siebie, że w odróżnienia od piłkarza, siatkarza, sportowców – aktorem można być do końca życia.

– Może się pan pochwalić ciekawymi pozycjami w swojej filmografii, ma na koncie występy na deskach teatru. Za swoje osiągnięcia w branży filmowej zdobył kilka wyróżnień, nagród i nagle się skończyło. Dlaczego?

– Myślałem, że reżyserowie będą się zabijać o mnie, zapraszać do zagrania w ich filmie albo w spektaklu. Tymczasem walki o mnie nie było, a ja niestety, albo stety, porównuję się zawsze do tych lepszych. W teatrze moich marzeń, w Teatrze Polskim we Wrocławiu, gdzie dostałem angaż po studiach, też żadnej wielkiej roli nie zagrałem, po prostu pojawiałem się na scenie w mocnym trzecim planie, albo słabym drugim. Zagrałem w paru serialach, troszeczkę użyczyłem głosu w kreskówkach, a byłem przekonany, że powinienem grać główne role, a nie teatralne „ogony”. No więc tzw. życie podpowiedziało mi, że w końcu trzeba zacząć zarabiać, tym bardziej, że na świecie pojawił się Igor.

– Solidny warsztat aktorski pomógł panu w kabarecie?

– Na pewno pomaga, ale w pewnym sensie też ogranicza, dlatego, że aktorzy z doświadczeniem teatralnym niekiedy trudniej odnajdują się na scenie kabaretowej. Ale ja kabaretowałem już na studiach, więc bardzo szybko zacząłem iść dwiema drogami, aż w końcu życie się tak potoczyło, że zostałem w kabarecie.

– Na studiach był pan założycielem i członkiem nieistniejącego już studenckiego Kabaretu Klimaty. Potem był pan związany z kabaretami: K.O.P.P., Pralka czy Neo-Nówka.

– Pralka była pierwszym pół, albo profesjonalnym kabaretem, bo zaczęliśmy na nim zarabiać. Jeździliśmy na występy i za to dostawaliśmy pieniądze, a nie tylko zwrot za paliwo. Potem był K.O.O.P, czyli Kapsel Od Piwa Pasteryzowanego – ha,ha, jakiś idiota wpadł na tę nazwę - czytaj ja. Później była Pralka, zaczęliśmy jeździć na festiwale, podpatrywać innych, spotykać kabarety z najwyższej półki. Pierwszy raz widziałem na żywo kabaret Limo, mało tego, na jednym z festiwali zajęliśmy z nimi pierwsze miejsce. Nie macie pojęcia jaka to była dla nich potwarz, że kabaret znikąd, który się nazywa Pralka, zajmuje pierwsze miejsce ex aequo z kabaretem Limo, zwycięzcami Paki i zdobywcami wielu innych nagród. Abelard Giza, który jest dla mnie niedościgłym wzorem Stand Upowca, ledwo to przeżył

– Nie brakuje panu czasami aktorskiego życia?

– Grania w teatrze jak najbardziej. Zazdroszczę moim kolegom ze szkoły realizującym się na scenach teatralnych, w filmach, w serialach. Brakuje mi teatralnej „czwartej ściany”. Nie będę ukrywał, że czasem zastanawiam się, czy potrafiłbym teraz zagrać np. dramatycznie, być wiarygodnym w spektaklu, który ma wzruszać, a nie bawić? Kiedyś zaprosiłem mojego przyjaciela Bartka Kasprzykowskiego, który już wtedy często pojawiał się w telewizyjnych serialach, do zagrania w „Porodówce”, moim filmowym debiucie reżyserskim i widziałem różnicę między nami. Zobaczyłem, że to, co mi na planie sprawiało trudność, on miał na pstryknięcie palcami. Ale ostatnio przewinąłem się w kilku serialach i zauważyłem, że choć moje umiejętności są trochę zakurzone, to jednak dojrzałem aktorsko i jestem gotowy sprostać wyzwaniom, by zagrać coś innego niż tylko dziadka Stanisława, Romka Rybaka czy Zbyszka Teścika.

– Paranienormalni stracą na pana pociągu do nowej-starej teatralnej miłości?

– Ciągnie mnie do aktorzenia, dlatego zwalniam nieco z kabaretem. Koledzy jakiś czas będą sobie na mniejszych występach musieli radzić beze mnie, ale jestem spokojny, że oni i kabaret dadzą sobie radę beze mnie, kiedy ja będę uczestniczył w innych wydarzeniach.

– Okazuje się pan, że odnajduje się pan w roli aktora, ale także reżysera i scenarzysty.

– Niestety nie miałem czasu na studia reżyserskie, w związku z czym zacząłem się jej uczyć na własnych błędach kręcąc krótkie metraże takie jak: „Porodówka”, „Polomatrix” czy „Lord Vader na emeryturze”. Jestem też dość zadowolony z klipu do piosenki „Puściłem wąsa”.

– Nieustanny śmiech, ale i gorzką refleksję nad kondycją polskiego przemysłu telewizyjnego i filmowego gwarantują napisane przez pana sztuki teatralne: „Telewizja Kłamie” i „Superprodukcja, czyli kręcimy Krzyżaków”.

– Zgadza się. Sporo dzieje się u mnie. Pierwsza wymieniona sztuka to interaktywna zabawa z widzem, który sam może wybrać program, jakiej telewizji chce właśnie oglądać. A do wyboru ma TVP, TVN, Polsat i telewizję Trwam. Druga sztuka jest komedią pokazującą w krzywym zwierciadle, od momentu castingu do premiery, ekranizowanie sienkiewiczowskich „Krzyżaków”. U „Krzyżaków” zająłem się światem filmu, w „Telewizji” zająłem się światem telewizji. „Telewizja kłamie” już jeździ po kraju, rozpędza się, jest lubiana i zbiera bardzo dobre recenzje. W październiku (27 i 28), w Warszawie w Relaxie będzie natomiast premiera Krzyżaków, których też reżyseruję. Polecam oba te spektakle, ponieważ nie dość, że się pośmiejecie, to jeszcze zobaczycie parę rzeczy, o istnieniu których nie mielibyście pojęcia, co się dzieje za waszymi plecami.

– Aż się wierzyć nie chce, że hasło - telewizja kłamie - jest w naszym kraju aktualne od dawna.

– No tak. Hasło telewizja kłamie wryło mi się w głowę już wiele lat temu, w innych czasach, ale do dziś niewiele się zmieniło w tej materii. Spektakl jest cały czas aktualny z tego względu, bo faktycznie telewizja cały czas kłamie, a my pokazujemy te manipulacje. Większe, mniejsze, takie, jakie występują, kiedy gasną światła, gdy kamery są wyłączane. Oszustwa czają się wszędzie. Na każdym kroku ktoś nas próbuje naciągnąć, wykiwać, oszukać.

– Taka jest natura ludzka, jesteśmy chciwi. Źli i dobrzy...

– Zgadza się, tyle że dla mnie kłamstwo jest kłamstwem, choć możemy je zamiennie nazwać manipulacją. A telewizja jakkolwiek byłaby apolityczna, zawsze będzie ciągnęła w jedną stronę i zawsze jest ta szczypta jak nie kłamstwa, to niedopowiedzenia. Tak jak wszędzie są źli i dobrzy, mniej lub bardziej uczciwi ludzie. Słyszałem niedawno piękne zdanie, że nie ma złych i dobrych narodów, są tylko źli i dobrzy ludzie. Tak samo są źli i dobrzy lekarze, producenci filmowi, dobrzy i źli kabareciarze i te opinie można by oczywiście mnożyć. Tak samo jest ze światem filmowym. „Superprodukcja czyli kręcimy Krzyżaków”, to ironiczne spojrzenie na polski przemysł filmowy. Od nietrafionego pomysłu na film, poprzez nieudane castingi, fatalne próby i żałosną reżyserię aż po festiwal filmowy w Gdyni. Ten spektakl opowiada o wszystkim, co się dzieje przed krzyknięciem „kamera akcja” i po wyłączeniu kamer i świateł. Czyli wszystko to, czego widz nie widzi. Od kulis - kto na tym zarabia, kto kogo nie lubi, gdzie można zarobić najwięcej pieniędzy na filmie, jakie są zależności między aktorami, reżyserem, producentem. Dowiedzą się do czego zdolny jest reżyser, który nie ma żadnych zdolności, jak bardzo aktor da się zaorać, żeby dostać rolę, w jaki sposób ustawić kamery, by na bogato pokazać biedne dekoracje i wreszcie czy na źle nakręconym filmie można dobrze zarobić.

– Obie sztuki są wybuchowymi mieszankami teatru i kabaretu. Widzów czeka fantastyczna zabawa w dodatku w doborowej obsadzie.

– Przy doborze aktorów do Superprodukcji Michał Piróg stwierdził wręcz, że z obsadą trafiłem w dziesiątkę (występują m.in. Basia Kurdej Szatan, Michał Piróg, Jacek Lenartowicz), że to będzie świetny spektakl nie tylko dla ludzi z branży, ale i spoza. Zgadzam się z nim, podobnie jest z Telewizją, gdzie też obsada jest świetna, mieszanka aktorów wręcz wybuchowa: Tamara Arciuch jako Ania Lawendowska, Bartek Kasprzykowski jako Maciej Dobor. Jest rewelacyjny Bartek Opania, jako ojciec Tadeusz, ludzie pieją peany na cześć niego i jego gry, występuje młody Adam Fidusiewicz jako Krzysztof Wybisz.

– Na scenie pojawią się też Krzysztof Zniemiec, Tomasz Karmel i Marcin Prochop…

– … i publiczność jako telewidz, który może wybrać jaką telewizję chce oglądać w spektaklu. Aktorzy wcielając się w postacie znanych prezenterów telewizyjnych pokazują nie tylko co się dzieje na oczach telewidza, ale i to co się dzieje w telewizyjnym studiu po wyłączeniu kamer i zejściu z wizji. Widzowie spektaklu wreszcie będą mogą zobaczyć jak zachowują się gwiazdy znane ze szklanego ekranu, gdy telewizyjny uśmiech schodzi im z twarzy.

– Sezon urlopowy w pełni, więc oczywiście padnie standardowe w tym okresie pytanie – w jaki sposób pan odpoczywa?

– W moim przypadku urlop nie do końca oznacza izolację od wszystkiego, co się na co dzień robi, bo telefon mam zawsze włączony, dzwonią do mnie w różnych sprawach, zawsze są jakieś wyzwania przede mną, do których „na już” muszę przysiąść. Nie wyobrażam sobie dłuższych momentów w życiu, żebym nic nie robił. Jeden dzień i owszem, ale nie dłużej, bo lubię to, co robię, to jest moje hobby i jeżeli coś mnie najdzie, by napisać, nagrać filmik, coś wrzucić na Instagrama, to po prostu to robię. Ale jak wracam na parę dni do domu po jeżdżeniu po całej Polsce, to lubię sobie posiedzieć z Igorem, Alicją, Kornelem w ogródku. Mam już starsze dzieci, więc lubię też pojeździć z synami na rowerach, a z córką na rolkach. No i uwielbiam chodzić na basen, uwielbiam swimming, bo wtedy naprawdę się wyciszam. Zrobię z 80 basenów w ciągu godziny i wychodzę z wody mocno zrelaksowany, bardzo pozytywnie zmęczony pływaniem i, co najważniejsze, taki pusty w środku, jeżeli chodzi o natłok myśli, jakie miałem wchodząc do basenu. To jest właśnie moja największa frajda.

– Poza sportowy reset też wchodzi w grę?

– Lubię książki. Ulubiona, do której raz na trzy lata, to „Idiota” Dostojewskiego. Muszę jednak przyznać, że ostatnio mniej czytam, bo po prostu mam na to mniej czasu. Kiedyś, jak jeszcze jeździliśmy razem z kolegami na występy, to było więcej okazji ku temu. Teraz, gdy niestety wszyscy chłopcy przeprowadzili się do Warszawy, to muszę sam dojeżdżać do nich, więc zazwyczaj prowadząc samochód nie mam możliwości, by czytać. A audiobooki niestety mi nie leżą, głównie z tego powodu, że często teksty czytają osoby, które znam i niektórych z nich nie lubię. W samochodzie słucham więc muzyki, której przeboje „chodziły” jeszcze za czasów moich rodziców, a także moich szkolnych dyskotek. Lubię po prostu takie melodyjne, fajne kawałki. Znajomi wiedzą, że jestem nawiedzony na punkcie ABBY, że wciąż mnie ruszają Modern Talking i A-ha. Natomiast z dzisiejszych czasów najbardziej energetycznie działa na mnie Rihanna.

– Co nowego zaproponuje pan w niedalekiej przyszłości?

– Cały czas wymyślam coś nowego. Jeden z moich telewizyjnych pomysłów właśnie przeszedł. To będzie zupełnie nowy format, taki, jakiego jeszcze w Polsce nie było. Mam nadzieję, że się sprawdzi. Nagraliśmy osiem odcinków, zobaczymy jaki będzie ich odbiór. Pokrótce powiem tylko tyle, że to będą covery kabaretowe innych kabaretów, to znaczy znane kabarety będą odgrywały znane skecze innych znanych kabaretów, które w przeszłości stały się hitami. Ja na przykład zagrałem skecz „Boryna” Krzysztofa Piaseckiego i Stanisława Zygmunta sprzed ponad 20 laty. Zagrałem go z Michałem Czereneckim i sądzę, że daliśmy radę, a nawet jeszcze lepiej wypadło niż się można było spodziewać. Poza tym mamy jeszcze kilka innych programów, z którymi dotarlibyśmy do telewizji, ale nie ma na nie chętnych.

– Brakuje chętnych do promocji i pokazywania rodzimych, nowych formatów?

– Niestety, generalnie wolimy brać rzeczy z zagranicy, które się sprawdzą, albo i nie, a nie próbuje się stawiać na młodych, polskich twórców. W przypadku, o którym wcześniej wspomniałem, to program Puls się odważył. Chwała im za to i prawdopodobnie będziemy jeszcze współpracować przy innych produkcjach, bo są bardzo otwarci na coś nowego, coś świeżego, a ja mogę im to dać.

– Kabaret jest sztuką, która bawi, uczy i na świat uwrażliwia. Czego się zatem życzy aktorom tej profesji? Może kondycji fizycznej, dobrego samopoczucia i umysłu jak brzytwa?

– Tak, zdrowia i sprawnej głowy przede wszystkim. Boję starości i zniedołężnienia, ale najgorsze będzie jeżeli umysł przestanie pracować, bo dla mnie praca to hobby, a ja uwielbiam pisać, wymyślać, kreować jakieś sytuacje i jak tutaj (w głowie) przestanie trybić, no to będzie najgorsze nieszczęście.

Rozmawiał:

Zbigniew Cieńciała