Silesia B&L


Kasia WILK


Zbliżam się do czterdziestki, wypadałoby wiedzieć kim jestem

 

Ma nie tylko silny głos i realizuje się muzycznie, ale również pisze teksty o ważnych społecznie sprawach. Podczas trwania pandemii znalazła na siebie także plan B i zadbała o swoje zdrowie. Wspiera inne kobiety, lecz ważni są dla niej także mężczyźni. Dzisiaj jest dojrzałą oraz świadomą kobietą.


Rozmowa z Kasią Wilk – piosenkarką, kompozytorką, producentką muzyczną, autorką tekstów, założycielką marki „IceWolf”.


Stanisław Furmaniak: – Kasiu, spotykamy się tuż przed świętami Bożego Narodzenia. Jednak nie od nich, ani też od muzyki, chcę rozpocząć naszą rozmowę, lecz od tego, co od prawie dwóch lat dzieje się wokół nas. Covid-19 zmienił świat. Także ten artystyczny. Jak bardzo pandemia wpłynęła na Twoje życie?

Kasia Wilk: W jednej chwili została mi odebrana możliwość wykonywania zawodu, grania zaplanowanych koncertów, realizowania zaplanowanych projektów, spełniania się artystycznie. Po 20 latach działalności muzycznej było to dla mnie olbrzymim wstrząsem. Wszelkie rozpoczęte inwestycje zostały w jednej chwili zburzone, ale i tak największym strachem była konfrontacja nie z bytem, tylko egzystencją. I to był mój największy problem – co dalej, czy muszę już szukać nowego życiowego rozwiązania i przewartościować swój talent, czy też poczekać i zobaczyć, na co zawsze nie ma czasu? Przez pierwsze miesiące strach towarzyszył mi każdego dnia. Natomiast uświadomiwszy sobie, iż niewiele się zmieni, zaczęłam możliwie jak najlepiej wykorzystywać moment zatrzymania się, czyli zajęłam się szeroko rozumianą „naprawą” zdrowia, na co wcześniej nie było czasu. Poza ciałem skupiłam się na rozwoju duchowym i odpędzeniu wszelkich duchów przeszłości. Przed pandemią był ciągły automatyzm, hype koncertowy, wyjazdy, nagrania. To powodowało, że nie widziałam w tym wszystkim siebie, bo po prostu za dużo się działo. Mimo iż czułam, że siada mi energia, to nie wiedziałam do końca o co mi chodzi. Wydzielające się podczas wystąpień hormony praktycznie zaburzają normalne rozumowanie i funkcjonowanie, bo za ich wyrzutem kryje się również zjazd, który ukierunkowywał moje myśli, nieraz skrajne, natarczywe oraz wyczerpujące. Dlatego wyciszenie i spojrzenie w głąb siebie przyszło mi właśnie w okresie pandemii, i może to zabrzmi brutalnie, ale jestem wdzięczna za ten okres. Pod jednym względem pandemia napawała mnie przerażeniem, lękiem o przyszłość, ale teraz z całą odpowiedzialnością mogę powiedzieć, że uratowała mi życie. Rozjaśniła myśli, wyczyściła relacje i pokazała co jest dla mnie i dla świata ważne. Odpuściłam w narzucaniu sobie presji. Ten czas uświadomił mi, że jestem zupełnie innym człowiekiem niż myślałam. Człowiekiem, któremu nigdy nie poświęcałam czasu i któremu się nie przyglądałam, byłam śpiącą istotą funkcjonującą jak robot. Zbliżam się do czwórki z przodu i fajnie by było już wiedzieć kim jestem. Pandemia pozwoliła mi się nad tym pochylić, a zdrowie to mój priorytet. W jej trakcie każdy miał inną sytuację w swoim otoczeniu, inaczej wykorzystywał czas. Jedni odpoczęli, naprawili związki, inni się rozstali i stracili bliskich. Pandemia to dla wielu czarny okres. Miałam komfort bycia zdrową i wykorzystałam ten okres najlepiej jak umiałam, inwestycją w zdrowie psychiczne. To wszystko spowodowało, że odkryłam w sobie pewien potencjał, pozwalający mi robić coś innego niż tylko śpiewać. Tak się zazwyczaj dzieje, kiedy twoje myśli oraz emocje opuszczają traumy i uzależnienia, wtedy prawdziwie zaczynasz cieszyć się życiem, mając czas na więcej rzeczy. Dochodziłam do tego krok po kroku, powoli i z uwagą.


Muzyka jest dobra na wszystko. Pomaga szczególnie w trudnych chwilach. Czego dowodem jest niezwykłe artystyczne przedsięwzięcie Adama Sztaby, który przygotował nową aranżację utworu pt. „Co mi Panie dasz” zespołu Bajm. Realizacja nagrania – jak niemal wszystko w czasie pandemii koronawirusa – odbyła się przez Internet. Wzięło w nim udział ponad siedmiuset artystów, wśród nich również Ty. Jakie emocje towarzyszyły Ci podczas nagrania?

Adam Sztaba wymyślił ten projekt w przełomowym dla mnie momencie, kiedy się najbardziej bałam. Śpiewanie utworu od początku do końca dziesiątki razy zadziałało na mnie terapeutycznie, bywało, że w połowie łamał mi się głos, bo tekst poruszał mnie do cna. Pytanie „co mi Panie dasz?” zadawałam sobie na różnych płaszczyznach. Adam jest dla mnie ogromnym muzycznym autorytetem. Kolejny raz poczułam się przez niego wyróżniona, bo na chwilę dało mi to przyjemność. Mam cichą nadzieję, że to, co czuli artyści podczas wykonania tej piosenki, udzieliło się także naszym fanom, słuchaczom i dało im trochę ukojenia w tych bardzo trudnych dla nas wszystkich chwilach. Był to projekt z misją, a ja takie najbardziej cenię.


Skoro jesteśmy przy muzyce, to zacznijmy od początku Twojej przygody z nią. Kto lub co sprawiło, że obrałaś tę drogę?

Wpłynęło na to kilka elementów. Tata wysłał mnie do szkoły muzycznej, pytając tylko na czym chcę grać. Myślę, że chciał spełnić swoje marzenie, gdyż sam był uzdolniony muzycznie, ale jego rodzice nie mieli takich możliwości, z uwagi na trudną sytuację finansową. Nauka przegrała z pracą w polu. Ucząc się w szkole I stopnia w Lubinie miałam oparcie nie tylko ze strony taty, ale także mamy. Oboje mnie wspierali i dopingowali, bym jednocześnie skończyła tę szkołę i podstawówkę. To był hardcore, który dobrze pamiętam. Szło mi dobrze i słabo, ale w ostatniej klasie nastąpił przełom, gdyż miałam dodatkowe zajęcia chóru. Prowadzący chór zobaczył we mnie to „coś” i obsadził w solowej partii. Wtedy poczułam coś wyjątkowego. Pielęgnowałam to uczucie i swoje marzenia, które do dziś we mnie dojrzewają. Potem było liceum oraz jednocześnie szkoła muzyczna II stopnia na wokalistyce w innym mieście. Ponieważ byłam zbyt frywolnym duchem, by zajmować się poważnymi rzeczami, nie podpasowała mi szeroko rozumiana wokalistyka klasyczna, więc zrezygnowałam. Mogę powiedzieć, że moje ówczesne życie to improwizacja, ale obecne to jeszcze większa improwizacja. Z tego się nie wyrasta, robi się tylko pewne rzeczy wolniej. Właśnie dogrywam icewolf’owe wydarzenie dla morsów zorganizowane dla Drużyny Szpiku, jednocześnie nagrywam kolędę z szerokim orkiestrowym składem. Mam kilka koncertów i organizuję realizację klipu do tej kolędy. Bywam na spotkaniach i kolacjach wigilijnych. Robię świece zapachowe dla przyjaciół. Nic tu nie jest zbyt chaotyczne, tak funkcjonuję od dziecka i dla mnie to normalny tryb.


Brałaś udział w różnych projektach muzycznych, od funky, reggae i soulu po muzykę lat 20. XX wieku czy śpiewanie w chórze Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Jaki rodzaj muzyki jest Ci najbliższy?

Trudno mi powiedzieć, bo chyba przypadkiem losowym jest to, że swoją pierwszą poważną płytę nagrałam z zespołem rockowym, a jeszcze wcześniejszą dla dzieci w roli warzywa z „Na straganie” Jana Brzechwy. Następnie ta sama ekipa od płyty dla dzieci nagrała ze mną płytę… rockową. Wtedy odkryłam w sobie pazur. Po przyjeździe do Poznania poznałam kilku raperów. Wtedy też odkryłam czapkę z daszkiem. A tak na poważnie, gdyby sięgnąć do pamięci, nigdy nie szukałam swojego stylu, intuicyjnie podejmowałam się projektów, które poczułam, nawet jeśli były od siebie skrajnie różne. Szufladkowanie nigdy nie było dla mnie. Co jakiś czas, pod wieloma względami oraz wpływami innych, zmieniamy się, zmieniają się smaki, priorytety i możliwości, a także nasza chęć na poszukiwania. Jeśli dziś powiem, że lubię poezję śpiewaną, to nie jest wcale takie pewne, że za kilka lat nie wystąpię w heavymetalowym składzie. Mam świadomość swoich możliwości. Znam swój potencjał i warsztat. Mam mocny, biało-czarny zachrypnięty głos, dlatego mogłabym siebie dopasować do bluesa, soulu i rocka, czasem wchodzę w kanony jazzu. Jednak bywa, że śpiewam zupełnie lirycznie z jednym akustycznym instrumentem. Obecnie mam ochotę na coś mocniejszego. Mój gust muzyczny zmienia się jak kubki smakowe, intensywne espresso, mocne, gęste czerwone wino, ostre przyprawy. W tym momencie musiałabym zakwalifikować siebie do muzyki „niegrzecznej”, czyli rocka, bluesa, funky, pop. Lubię testować i sprawdzać siebie w różnych obszarach, ale najbliżej jest mi do tych wcześniej wymienionych gatunków muzycznych.


Szerszemu gronu odbiorców możesz być kojarzona z piosenką pt. „Ważne”, którą nagrałaś razem z Mezo. Utwór ten do dzisiaj jest grany m.in. w największych ogólnopolskich stacjach radiowych. Dzięki niemu w 2005 roku, podczas 42. Krajowego Festiwalu Piosenki Polskiej w Opolu, zdobyłaś wraz z Mezo „Srebrną Premierę”. Opowiedz o historii tej „ważnej” piosenki.

Pamiętam to doskonale, bo wtedy wygryzła nas Monika Brodka (śmiech). To ona zdobyła „Złotą Premierę”, wówczas jej powiedziałam: „czuj mój oddech na swoich plecach” (śmiech). Utwór „Ważne” jest z przesłaniem, z misją. I takie piosenki do mnie przemawiają, tym bardziej, że dla mnie od dawna pomaganie innym jest bardzo ważne. Już w liceum stawałam w obronie słabszych, co czasami niezbyt dobrze się dla mnie kończyło. Ale wracając do początku historii, skąd znalazłam się u boku Meza. Wcześniej nagrałam płytę z poznańskim zespołem Dreamland i w trakcie jej promowania byliśmy w – już nieistniejącym – Radiu RMI, w którym Mezo miał swoją audycję. Poznał trochę moją twórczość, usłyszał jak śpiewam, opowiedziałam mu o sobie w kontekście muzycznym, po czym zaproponował współpracę. Powiem szczerze, że wówczas nie wiedziałam kim był Jacek, bo przyjechałam z małej miejscowości do dużego miasta. Byłam zaaferowana nową muzyczną szkołą, nie słuchałam też wówczas panujących muzycznych hitów. Jak się później dowiedziałam, Jacek „Mezo” Mejer miał już na swoim koncie wiele osiągnięć dotyczących produkcji muzycznych. To on napisał tekst do piosenki „Ważne”, zresztą bardzo dobry, poczułam to od razu. Ja natomiast skomponowałam melodię i zaśpiewałam. Wszystko spiął początkujący wtedy producent muzyczny Tabb. To była typowa, najszczersza i bezpretensjonalna twórcza praca bez oczekiwań, stąd taka dobra. Właściwie od niej zaczęła się moja kariera, występy na dużych scenach. Dzięki temu miałam możliwość zaprezentowania się szerszej, ogólnopolskiej publiczności. Pojawiło się wiele propozycji i możliwości, których wcześniej nie miałam. Za każdym razem, jeśli ktoś pyta o moje najbardziej ulubione piosenki, to odpowiadam – „Ważne” i „Do kiedy jestem”, czyli utwór z mojego solowego repertuaru.


Można powiedzieć, że poszłaś za ciosem, gdyż rok później powstał kolejny przebój pt. „Sacrum”.

Zgadza się. I też piękny tekst. Chociaż jeśli miałabym wybrać, to zdecydowanie bliższy jest mi utwór „Ważne”. Był pierwszy i bardziej dziewiczy. Historia „Sacrum” jest inna, bardziej uczuciowa. Mezo pisał o miłości, ja również, gdyż miałam okres głębokiego zakochania w pewnym poznaniaku. Dołożyłam do tekstu swoje dwa grosze, napisałam melodię i zaśpiewałam. Spiął to w całość rzeczony wcześniej młody i zdolny producent. Mezo był nawigatorem, inicjatorem. Ja dostałam praktycznie gotowca. Ubarwiłam go nieco spełniając się w roli refrenistki-maskotki.


Czy te dwie piosenki były dla Ciebie – ujmę to metaforycznie – wypłynięciem na szerokie wody?

Zdecydowanie tak. Te piosenki sprawiły, że stałam się rozpoznawalna, nie lokalnie, lecz w kraju. Miałam sposobność pokazania szerszej widowni swojej twórczości. Zaczęłam dostawać sporo propozycji muzycznych, występów na dużych scenach. Rozkręciło się. Muzycznie było bardzo ciekawie. Aczkolwiek ten „duży świat”, w którym się znalazłam, trochę mnie przytłoczył. Jednak dzięki Jackowi poradziłam sobie w nim, odnalazłam się. Jego wsparcie było nieocenione. Jest bardzo poukładanym człowiekiem. Rozsądnie i mądrze podchodzi nie tylko do świata show-biznesu, ale do życia w ogóle. Bardzo mi pomógł w tym pierwszym etapie, bo czułam się jak dziecko we mgle, przerażona dziewczyna z małej miejscowości, którą nagle oślepił blichtr „wielkiego świata”, blask fleszy, udzielanie wywiadów.


Każdy artysta marzy chociaż o jednym wielkim przeboju, który przez lata będzie nuciła cała Polska czy o zagraniu wymarzonej roli w filmie. Ale chce się też rozwijać, być znanym z innych osiągnięć. Jak to wygląda u Ciebie?

Nawet nie myślałam, że będę występować na dużych scenach. Owszem, miałam wyobrażenia, że stoję na scenie, jest tłum ludzi, który nuci ze mną piosenki, ale byłam wtedy małą dziewczynką, która stawała ze szczotką do włosów zamiast mikrofonu. Nie marzyłam o tym za dużo, niczego sobie nie wizualizowałam. Wolałam skupić się na pracy, realizowaniu małych, ale istotnych dla mnie projektów. Parłam za rozwojem i ciężko pracowałam. Ludziom wiele się wydaje. Zaliczają artystów do zepsutego elementu, leserów, alkoholików, oszustów i roszczeniowców. Oczywiście nie każdy tak myśli, ale najczęściej spotykam się właśnie z takim stwierdzeniem, które odbiera szacunek do naszego zawodu. Dlaczego nikt nie dostrzega godzin, które już od dziecka spędzamy na trenowaniu i nauce, wyrzeczeń, setek przejechanych kilometrów czy emocjonalnego wyeksploatowania… Jedni handlują butami, a inni emocjami, pytanie – co jest bardziej wycieńczające i wzbudza więcej emocji, co koi bądź otwiera oczy? Powiem ci Staszku, idąc dalej, że moim „przekleństwem” wykonania piosenek „Ważne”, „Sacrum”, „Do kiedy jestem” jest to, że cały czas próbuję do nich dorównać kolejny repertuar. To jest moja zguba, przez którą ciągle myślę, że nie będę nic warta, jeśli nie stworzę kolejnej piosenki na tyle dobrej i cieszącej się dobrą reputacją. Jestem świadoma, że czasem nawet najlepszy utwór może przepaść w tłumie, gdyż zwyczajnie to nie jego czas. Zdaję sobie również sprawę, że mogę już nie napisać nic podobnego, ale za to coś innego, co wcale nie musi być złe, tylko inne. Dopóki nie odważę się publikować, to nie dowiem się jaki będzie odzew. Jednak wcielenie tego w życie jest niezmiernie trudne, mimo pełnej świadomości. Chyba mogę zaliczyć siebie do tych ludzi, którzy lubią gonić króliczka, być zawsze drugą, żeby mieć cel. Utrzymanie się na szczycie też nie jest proste. To wszystko jest takie względne i jednocześnie bezwzględne.


Życie artysty to chyba nie tylko świat blichtru – jak wielu ludziom się wydaje – ale także zmaganie się z problemami dnia codziennego, z którymi mają do czynienia wszyscy. Czy tak właśnie jest? A może się mylę?

Nie mylisz się, bo tak jest. Każdy artysta to przede wszystkim człowiek emocjonalny i wysoko wrażliwy, handlujący własnymi emocjami. Zmagający się, jak każdy, z różnymi swoimi demonami i problemami dnia codziennego, chociażby nawiązując do poprzedniej wypowiedzi odnośnie wyrzutów endorfin, adrenaliny, kortyzolu i wszelkich dodatkowych hormonów utrzymujących nas w poczuciu szczęścia. Myślę tu nie tylko o muzykach, nie chcąc dyskryminować żadnego zawodu, ale przy takim combo, jak emocje, wrażliwość, stres, każdy czuje i postrzega świat oraz drugiego człowieka jeszcze głębiej. Jak już wcześniej wspomniałam, my artyści szybciej się eksploatujemy. Niestety, wielu sięga po różne używki, stąd taka naganna o nas reputacja. Ja, zamiast oceniać, próbuję zrozumieć, szukać odpowiedzi: dlaczego nałóg gwarantujący oderwanie się od rzeczywistości jest tak atrakcyjny, bądź co próbuje zagłuszyć? Artysta jest miksem skrajności, nad którymi trudno panować. Do tego dochodzą oczekiwania wobec siebie oraz od fanów, którzy liczą, że na koncercie zobaczą go w szczytowej formie, załóżmy, że na dwudziestym w miesiącu. Ciężko sobie wyobrazić, jakim robotem musiałby być, żeby temu sprostać. Dodatkowo, kiedy schodzimy ze sceny, po kilku godzinach emocje puszczają i wracamy do domu wyczerpani fizycznie i psychicznie, jak po dwugodzinnych ćwiczeniach na siłowni. A wtedy objadamy się kompulsywnie, wypijamy morze wina, chcemy się nagrodzić, pocieszyć, bądź wyciszyć. Każdy ma swój ważny powód. Czasem trwa to kilka dni, a hejt czy teksty typu „jesteś beznadziejny”, „koncert był słaby” na długo wypala dziurę w brzuchu. Jesteśmy i mamy prawo być sami, w złym humorze, niezadowoleni z siebie, zwyczajnie chorzy czy zmęczeni bodźcami zewnętrznymi. Jak każdy.


Kasiu, możesz nie odpowiedzieć na to pytanie, ale jesteś nie tylko piosenkarką, autorką tekstów czy producentką, lecz przede wszystkim kobietą. I właśnie o ich sprawy chcę zapytać. Jakie jest Twoje podejście do angażowania się, udziału piosenkarek, aktorek w protestach na rzecz m.in. kobiet?

Zadałeś bardzo ważne i kontrowersyjne pytanie. Odpowiem, bo protesty sprzeciwiające się ustawom, decyzjom polityków i protesty feministyczne nie są dla mnie ani białe, ani czarne i warto je oddzielić, żeby przenikające się filozofie nie trafiały do jednego wora. Jest to temat obszerny i bardzo trudny. Dla mnie obecnie protesty kobiet są „wojną” wypowiedzianą ideologii dyktatorskiej. Nie chcę się bać – w chwili pójścia do lekarza na wieść o ciąży, przechadzając się ulicami z przyjaciółmi LGBT, bądź o opiekę dzieci, ich edukację oraz o prawo do wyrażania swoich opinii i niezależności. Cały czas mamy ogólną dyskryminację kobiet, jeśli chodzi o zarobki, zajmowanie kierowniczych stanowisk, zasiadanie w radach nadzorczych, ale także w kontekście zatrudniania kobiet dojrzałych. Dziś tylko ulice przemawiają i wywierają presję. Mój udział i innych znanych kobiet w protestach zaliczam do wypełniania obywatelskiego obowiązku.


Skoro omawiamy już trudne, ale ważne społecznie sprawy to od kilku miesięcy jesteśmy świadkami czegoś, czego nie widzieliśmy w takiej skali – ukrywanie się uchodźców w lasach, głodujących, a co najsmutniejsze, umierających. Czy dlatego, że na co dzień spotykamy się z tyloma złymi informacjami, z tym co dzieje się niedobrego na świecie, to staliśmy się przez to już obojętni i znieczuleni na ludzkie tragedie?

Nie staliśmy się obojętni, znieczuleni. My się boimy, dlatego jesteśmy tak sparaliżowani. I mam wrażenie, że wszystkie działania rządu, i to w większości krajów, opierają się na zastraszaniu społeczeństwa, bo strach jest fantastyczną trampoliną do przepychania kontrowersyjnych decyzji. Jeśli chodzi o sytuację, o którą pytasz, to ludzie reagują, nie godzą się, walczą, działają mimo strachu, bo to co się dzieje, dla wielu jest czymś nowym i niezrozumiałym. Od dziecka miałam w sobie syndrom bohatera. Pomagałam, nie byłam obojętna na krzywdę drugiego człowieka. Zawsze reaguję na zło, które mnie otacza i czasami sporo ryzykuję. Ale rozumiem, że nie każdy chce ryzykować. Nie mogę tego od nikogo wymagać ani oceniać. Dlatego nie krytykuję mieszkańców, którzy obawiają się skutków pomagania uchodźcom. Jednak cały czas wierzę w ludzi. Wierzę także, że te wszystkie protesty, mówienie o tym, co się dzieje na granicy polsko-białoruskiej trafi do tych, od których los tych ludzi zależy. Żyjemy w XXI wieku, Polska należy do cywilizowanego świata i to, co się dzieje, nie powinno mieć miejsca. Ale niestety ma. Nasz kraj powinien stworzyć takie warunki, które pozwoliłyby tym ludziom żyć w pokoju. Mamy wiele możliwości pomocy. Zasieki czy budowanie muru nie są jedynym rozwiązaniem. Jako artystka nie zgadzam się z tym, a to co czuję chcę wyrazić w sposób, który najlepiej mi wychodzi, dlatego jeszcze przed świętami zrealizuję „Kolędę dla tęczowego Boga”. To utwór, który wykonał Grzegorz Turnau z Magdą Umer, do którego skomponował muzykę, z tekstem Jarosława Mikołajewskiego. Jestem po słowie z orientalnymi wokalistkami, by poprowadziły kolędę w sposób celtycko-arabski. Zależy mi też na głosach dzieci. Tekst tego utworu bardzo mocno obrazuje obecny światopogląd w naszym kraju, czasami dosłownie odnosi się do nietolerancji. Będzie zapewne smutno, ale też wzruszająco, bo jeśli mam się wypowiadać na trudne, ale ważne tematy, wolę to robić w sposób muzyczny, gdyż dźwięki trafiają do najskrytszych ludzkich zakamarków, wibrują w nich i pobudzają najgłębiej skrywane emocje.


Mamy XXI wiek, koniec 2021 roku, a wiele Polek i Polaków nadal jest zmuszonych do wychodzenia na ulicę, by domagać się poszanowania ich godności. Bo mniejszościom, szczególnie osobom LGBT+, innej narodowości, koloru skóry czy wyznania żyje się w naszym kraju coraz trudniej. Stosowana jest już nie tylko przemoc słowna, ale często fizyczna. Zauważasz to?

Oczywiście, że to widzę. I znowu mamy do czynienia ze strachem przed... No właśnie, przed czym? Zastanawiam się, czy ja nie mam większego strachu przed ludzką nieświadomością, czy ktoś nietolerancyjny przed świadomością. Każdy człowiek ma prawo do wierzenia w co chce, modlenia się do kogo chce, ubierania się w co chce, kochania kogo chce. Byleby nikt nikogo nie krzywdził. Codziennie poruszamy się wokół negatywnych emocji. Rządzący stygmatyzują i podżegają do hejtu. Najbardziej jednak martwi mnie to, że wielu ludzi daje sobą tak manipulować. Pozostaje mi krzyczeć na ulicach w imieniu pokrzywdzonych i wierzyć, że jesteśmy w stanie coś zmienić.


Dzisiejszy świat jest jeszcze bardziej nieprzewidywalny i niepewny niż dwa lata temu, ale czy mimo to masz plany zawodowe, które chciałabyś zrealizować w 2022 roku?

Przed świętami często pojawiają się u mnie różne smutne przemyślenia. Ale wracając do moich planów, to powiem ci Staszku, że zaczęłam je już realizować, bo w czasie pandemii odkryłam jednak, że potrafię robić inne rzeczy, nie tylko śpiewać. Poniekąd do tego zmusiła mnie pandemia, ale też to, że lubię zimno. Stworzyłam markę „IceWolf”. Są to stroje kąpielowe i akcesoria dla morsów. Co najciekawsze, podczas wprowadzania marki na rynek znów odezwało się we mnie poczucie misji. Zamarzyłam sobie, aby żadna kobieta czy mężczyzna nie czuli się źle w swoim ciele. Wśród nas jest bardzo wiele osób, które nie akceptują siebie, nie są pewne swoich decyzji, nie wierzą w swoje siły. Widzę to na każdym kroku. A pandemia jeszcze bardziej to uwidoczniła i pogłębiła. Za dużo skupiamy się na swojej powierzchowności, wyglądzie, gładkiej skórze, wciągniętych brzuchach i porównywaniu się do innych. Filozofia marki „IceWolf” opowiada o morsowaniu w nurcie body positive, oferując przepiękne stroje do morsowania, z recyklingu, aby kobiety, które nie mają odwagi rozebrać się publicznie, poczuły się komfortowo w swojej skórze będąc rozebrane, bez względu na rozmiar czy niedoskonałości. Chcę przełamywać tabu i normalizować normalność. Większość z nas, kobiet, ma różne asymetrie ciała, cellulit, rozstępy, znamiona, piegi itp. I to jest normalne. Chcę jedynie, aby zarówno kobiety, jak i mężczyźni czuli się w tych strojach atrakcyjnie, by nie wykluczali się z zimowego rozbierania, ponieważ mam dla nich rozwiązanie. Następstwem własnych kompleksów, potrzeby unikania wścibskich spojrzeń, było stworzenie stroju, który pozwala akceptować i kochać własne ciało, by móc korzystać z życia bez ograniczeń. Nie odłożyłam jednak na bok muzyki. Cały czas pracuję nad płytą. Wiem, że wolno mi idzie. Śmieję się z tego, ale jest to śmiech trochę przez łzy. Postanowiłam dorobić nowe kawałki, odświeżyć te, które powstały na przestrzeni tych lat, bo świat przez ten czas bardzo się zmienił. I ja również. Wszystkie teksty i część muzyki będą na tej płycie moje. Będzie trochę na smutno, ale pisałam w takim kolorycie, w jakim wtedy tkwiłam. Teraz czuję, że pisałabym ze złością, którą po latach uwolniłam. Pewnie kiedy się zakocham, napiszę znów o miłości. Takie prawo autora. W tych tekstach jest bardzo wiele o mnie, moich niedostępności i przystępności, spostrzeżeń. Jestem dzieckiem PRL-u i moje odczuwanie rządzi się pewnymi prawami. Za pośrednictwem swoich piosenek chcę mówić o rzeczach ważnych, aktualnych i trudnych. Napisałam tekst o kobiecie, przewrotnie nazwany „Słaba”, mówiący o niewinnej, słabiutkiej, nagiej postaci, bez której świat nie istnieje, nie może istnieć, że nigdy nie będzie szła sama. I mam nadzieję, że to trafi prosto w serce i poruszy, bo dźwięki potrafią czynić cuda.


A marzenia, te osobiste?

Rozmawiając z tobą i słuchając siebie, przyłapuję się na odpowiedziach, bo zazwyczaj gdy zastanawiam się o czym marzę, to nie mam pomysłu. Realizuję wszystkie marzenia konsekwentnie w kwestii zawodowej, co daje mi osobistą przyjemność. I nie mam nowych marzeń. Ale wyłapałam dziś z kontekstu kilka takich... Chciałabym poradzić sobie z pewnymi niewygodnymi myślami, zrobić jeszcze większy porządek w „szufladach emocjonalnych”, czyli progresja w rozwoju osobistym. Chciałabym wyjść z pewnych zaburzeń i pomagać kobietom w akceptacji własnego ciała, być może za pośrednictwem „IceWolf”. Chciałabym też, żeby morsowy plan B pozwolił mi podchodzić do muzyki z większym dystansem i z korzyścią dla niej. Mam nadzieję, że to sprawi, że moja muzyka będzie wolna i dzięki temu jeszcze bardziej wiarygodna, szczera, uczciwa, bezkompromisowa. Wierzę, że to mi się uda.


Tak już na zakończenie naszej miłej rozmowy. Pomimo iż poruszyliśmy kilka trudnych tematów, poczujmy magię świąt. Co najbardziej w nich lubisz?

Ha, ha, nie wiem czy poczujesz ze mną magię świąt. Powiem szczerze, że dotarło do mnie, że nigdy ich nie lubiłam. Zawsze kojarzyły mi się z pracą, pędem, nerwówką i stresem. A przecież Boże Narodzenie to czas odrodzenia, przemian i głębszych przemyśleń. Dzisiaj jestem dojrzałą i świadomą kobietą. Najczęściej spędzanie świąt wybieram z przyjaciółmi bądź ich rodziną, bądź małą częścią swojej najbliższej rodziny. Dla mnie rodzina to przyjaciele, rodziny moich przyjaciół. Te pytania przy stole w stylu „kiedy wyjdziesz za mąż?”, „kiedy będziesz miała dzieci?”, „oj, przytyło ci się”... Jakoś inaczej sobie wyobrażam rozmowy z osobami, które cię kochają i akceptują. W tym roku cieszę się ze świąt spędzonych z mamą, bratem i jego dziećmi. Ale lubię także spędzać je samotnie, i to jest mój świadomy wybór, bez uronienia łzy. Jestem szczęśliwa w swoim towarzystwie. Zaprzyjaźniłam się z takim stanem rzeczy, z tym co mam i jaka jestem, a czego wcześniej nie akceptowałam. Polubiłam swoje otoczenie i zweryfikowałam relacje. Jest mi dobrze. Wszystkim czytelnikom i czytelniczkom Silesia Business & Life życzę, by też lubili i akceptowali siebie, nie tylko w święta.


Dziękuję za rozmowę i życzę, byś mogła to wszystko zrealizować. Przede wszystkim jednak życzę Ci zdrowia. Rozmawiał: Stanisław FURMANIAK