Silesia B&L

Oktawia BERNAŚ 

Za głosem serca

Oktawia Bernaś z muzyką związana jest od najmłodszych lat. I od najmłodszych lat szukała swej muzycznej drogi. Śpiewać zaczynała w przedszkolu, śpiewała w zespole folkowym. Brała udział w wielu dziecięcych konkursach, jednak szerszej polskiej widowni dała się poznać jako uczestniczka bardzo lubianych i cieszących się ogromną widownią telewizyjnych muzycznych programów „The Voice Kids” - wówczas 14-latka sięgnęła po piosenkę zatytułowaną „If I Were Sorry”, którą w oryginale wykonuje Frans, a na swoich trenerów wybrała Tomsona i Barona - oraz „Szansa na sukces”, gdzie zaśpiewała „Piosenkę światłoczułą” Natalii Kukulskiej.


Młodziutka wokalistka posiada nietuzinkowy głos i ogromny talent, nic zatem dziwnego, że teraz postawiła na solowe występy. Jak sama jednak podkreśla – kolejny krok za rozwojem muzycznym mogła na kętrzyńskim konkursie Kryształowa Nuta – Ogólnopolskim Przeglądzie Piosenki. To tam została zauważona przez jednego z jurorów, wybitnego muzyka, aranżera oraz autora wielu przebojów – Marcina Kindlę, który stał się jej mentorem, został jej menedżerem. Po wielu miesiącach ciężkiej pracy współpraca obojga artystów zaowocowała w marcu bieżącego roku debiutanckim singlem wydanym przez wytwórnię Warner Music Poland – „Strefa komfort”.

– Od tego się zaczęło i zaczyna. W klatce, gdzieś tam zamkniętego umysłu. Strefy, która staje się bezpieczna, być może chwilę taka jest, faktycznie. Być może to my ją tak postrzegamy i to okej. Jeśli nie trwa za długo. Dopóki to w środku sobie tańcuje, bije, mamy szansę na dotarcie do punktu, w którym przestaniemy ograniczać samych siebie i to czego pragniemy. I to piękne – powiedziała portalowi Oktawia – pochodząca z małego miasteczka Orneta, położonego w województwie warmińsko-mazurskim – po premierze „Strefy komfort”.


– Rok temu autor poprzedniej rozmowy z Panią dla magazynu Business Silesia & Life wieszczył, że „wkrótce będzie o niej głośno”. Czy ta sympatyczna przepowiednia nabrała już realnego kolorytu? Zmaterializowała się?

– To miłe usłyszeć taką życzliwą dla mnie wróżbę. Przyjmuję ją ciepło jako dobry prognostyk na przyszłość, ale we mnie samej niczego to nie zmienia, oczywiście idę jak potrafię za rękę z muzyką, która nie rezygnowała ze mnie, nawet jeśli ja nie zawsze potrafiłam dać z siebie więcej niż daje mi ona. Była, jest i mam nadzieję zawsze będzie moim lekiem, z którym chciałabym się podzielić i nieść wartość dla innych. Tak samo jak muzyka na ogół jest dla mnie osobiście czymś, co w wielu aspektach codzienności pcha do przodu, czy też skłania do refleksji, chciałabym być częścią czegoś dobrego, co będzie służyć innym. Wiadomo, że chcę robić to też dla siebie, ale przede wszystkim dla ludzi, więc zawsze z tyłu głowy krąży myśl, czy to się spodoba? Dlatego ucieszyłam się z pozytywnego odbioru, jaki zaczął się pojawiać wraz z premierą pierwszego singla. Na razie fajnie się rozkręcamy. Idziemy krok po kroku i oby tak dalej, do przodu.


– Powiedzmy coś o wspomnianym pierwszym singlu. Jak doszło do jego powstania? Jaka była myśl przewodnia piosenki?

– Gdy na początku, już po premierze, zaczęto mi zadawać pytania właśnie o strefę komfort, to pierwsze myśli rzeczywiście mówiły, że „od tego się zaczęło i zaczyna”. Temat bardzo indywidualny, bo każdy ma swoją, własną strefę komfortu, a co za tym idzie ograniczenia. Ja ze swojej wciąż staram się wychodzić, otwierając się powoli na to, co dotychczas żyło jedynie w głowie. Obcowanie z muzyką bez względu na wszystko w jakimś stopniu zawsze pozwalało mi się wyłączyć, wyjść poza mnie i moje myśli, które teoretycznie mogąc być mobilizującym kumplem, raczej wolały mnie nieidącą naprzód.


– Na jakim etapie jest odpowiedź na pytanie – w jakim muzycznie kierunku pójdzie Oktawia Bernaś?

– Nie zastanawiałam się nad tym, by się jakoś muzycznie określić. Nie klasyfikowałam się, nie fokusowałam na jakiś konkretny gatunek muzyczny, aczkolwiek zawsze gdzieś tam kręciłam się wokół popu i alternatywnej muzyki, indie popu, indie rocka. Lubię alternatywne dźwięki i myślę, że gdzieś tam jednak coś pcha mnie ich strony, nadal staram się odnaleźć siebie w tym wszystkim, szukając różnych dźwięków, różnych muzycznych klimatów. Gdy przychodzą jakieś nowe pomysły, to po prostu działam. Próbuję iść za głosem serca, nie ograniczając się do jednego, konkretnego gatunku.


– Kto pisze teksty, kto tworzy muzykę do pani piosenek?

– Tutaj mam ogromne wsparcie mojego producenta i menedżera, ogólnie człowieka orkiestry, czyli Marcina Kindli, a także Wojtka Byrskiego, którego miałam przyjemność poznać na warsztatach ZAiKS-u, na których byłam dzięki Marcinowi. Mając to wsparcie, nie boję się próbować i coraz odważniej wychodzić ze swoimi zapiskami i pomysłami na nie, więc jeśli chodzi o tworzenie i wciąż trwający proces otwierania mojej głowy, abym mogła nabrać większej lekkości i swobody w przelewaniu myśli na muzykę, dziękuję, że mogę otaczać się tak doświadczonymi ludźmi i czerpać od nich wiele cennych wskazówek. Świadomość, że nie jestem w tym sama, pozwala mi rozwijać się w swoim naturalnym tempie.


– Jak poznaliście się z Marcinem Kindlą?

– Poznaliśmy się na ogólnopolskim konkursie Kryształowa Nuta, swoją drogą bardzo fajnym. Tam Marcin był jurorem i od tego wszystko się zaczęło. Atmosfera konkursowa była taka jak zawsze - naturalnie stres, trema, spore emocje przed wyjściem na scenę. Jednak potem, gdy gorączka konkursowa już opadła i okazało się, że zostałam wyróżniona i zauważona przez Marcina, to wieczorem porozmawialiśmy sobie już na spokojnie. Marcin zaproponował opiekę nade mną i cieszę się, że nadal rozwijamy naszą znajomość i współpracę.

– Centrum dowodzenia znajduje się na Górnym Śląsku, gdzie mieszka Marcin? Nagrywacie w studiu w Katowicach?

– Tak, pracujemy w Katowicach. W tym roku przeprowadziłam się do Katowic, tutaj mieszkam i tutaj na miejscu działamy w studiu.


– Jak wygląda codzienność początkującej wokalistki? Ile czasu spędzacie w studiu?

– Ukazanie się „Strefy komfort” niczego nie zmieniło. Dalej ciężko pracujemy, na razie stricte studyjnie. W czerwcu ujrzeć światło dzienne mają kolejne nowości. A ile godzin spędzam w studiu? To zależy od tego, co danego dnia mamy w planach do zrobienia. Gdy mamy sesje składające się z takiej mieszanki: nagrywania, burzy mózgów i wielu innych czynników, które wpływają na jednak szybko ulatujący czas, to bywa różnie, ale wtedy spotykamy się parę dni pod rząd i myślę, że te siedem-osiem godzin średnio spędzamy.


– Po maturze zastanawiała się pani nad studiami. Wiedziała już pani, że chce pójść za głosem serca, za tym co kocha, czyli mocno pójść w muzykę, spełniać się i czerpać satysfakcję z występów na scenie, jednocześnie myślała pani o tym, by mieć jakąś alternatywę, by, jak pani mówiła - „dobrze się wszechstronnie zabezpieczyć na przyszłość, w razie czego”.

– Tak, po maturze złożyłam papiery na parę kierunków na różnych uczelniach. Chciałam pogodzić studia z moimi muzycznymi zainteresowaniami. Musiałam przy tym brać pod uwagę logistykę, bo pochodzę z Warmii, a to jednak spory kawałek drogi od Śląska, od Katowic. Ostatecznie dokonałam wyboru studiów i teraz jestem na kierunku finanse i rachunkowość. Poszłam w kierunku ekonomicznym, ale ten pierwszy rok studiów traktuję jako taki sezon badawczy, bo chciałam zobaczyć czy się w nim odnajdę, w jakim stopniu i czy może to będzie dla mnie. Przez ten czas miałam różne odczucia, ale jeśli zdarza się tak, że przez dłuższy okres nie czuję czegoś do końca, to zachowuję głowę otwartą na ewentualne zmian.


– Będzie można wkrótce zobaczyć panią gdzieś na scenie?

– Mam nadzieję, że jak już trochę rzeczy wyjdzie, to jak najbardziej. Powiew wiosenny, na który tak bardzo wszyscy czekaliśmy coraz bardziej daje się odczuć, a my wraz z nim tak samo się rozkręcamy z naszymi nowymi materiałami.


– Po pierwszym singlu pora na coś więcej. Może materiały pod płytę?

– Nie będę ukrywać, że nie mam tendencji do wybiegania tak daleko w przyszłość, choć naturalnie powolutku na pewno chcielibyśmy zmierzać do tak wielkich wyzwań. Skupiamy się jednak na tym, co tu i teraz, obecnie przygotowujemy kolejne rzeczy, działamy i robimy swoje.


– Na razie podczas występów można się posilać interpretacjami znanych utworów, czyli coverami znanych piosenkarzy. Czasami covery w nowych interpretacjach zyskują znacznie większą popularność i uznanie od oryginalnych przebojów.

– Jasne, dlaczego nie? Ja co prawda dopiero raczkuję w social mediach, niemniej jednak również ponucę sobie na nich czasem coś z coverów, piosenek, które mnie inspirują, utworów artystów, których twórczość bardzo lubię.

– Dawid Podsiadło, Vito Bambino, Katarzyna Sochacka – to ten pani ulubiony, polski kierunek?

– Zgadza się. To są artyści, którzy odzwierciedlają często to, co w sercu nie nazwane i choć to w takim dużym skrócie, są dla mnie inspirujący.


– Zaczynała pani muzyczną przygodę ze sceną już w przedszkolu. Jak wygląda teraz show biznes już z perspektywy dojrzałej kobiety. Da się w tym świecie funkcjonować na swoich warunkach?

– Czy ja wiem, czy tak naprawdę dotknęłam już tego prawdziwego show biznesu? Myślę, że nie. Na razie jestem na etapie wychodzenia z cienia. Dopiero zaczynam drogę pod swoim imieniem, wychodzę poza to, co było mi do tej pory dobrze znane, czyli nucenie sobie najpierw w pokoju, a później najczęściej na konkursowych scenach, plus w międzyczasie wkładanie do szufladki różnych pomysłów. W zasadzie to nawet moja coraz większa aktywność w mediach społecznościowych, udzielanie się tam więcej jest dla mnie swego rodzaju nowością. Nazywam to awansem z instagramowej babci na instagramową ciocię pod względem aktywności, a więc progres jest, ale nadal w to wszystko tak naprawdę wchodzę, więc co dopiero mogę w tym momencie powiedzieć o show biznesie? Nic lub niewiele…


– Brała pani udział w najbardziej znanych w Polsce telewizyjnych, muzycznych konkursach. To pani pomogło bądź pomaga w przygodzie z muzyką?

– Konkursów było oczywiście dużo, ale skoro mówimy o tych telewizyjnych, to poszłam do nich z myślą, by zobaczyć, jak to wszystko wygląda na scenie i od kuchni, od zaplecza. Tak też zrobiłam i myślę, że było to dobre doświadczenie. Zaspokoiłam swoją ciekawość, zapoznałam się z dużym ekranem, aczkolwiek u mnie niekoniecznie ta droga, nazwijmy ją stereotypowa do kariery, taką nie była. Okazało się bowiem, że taki niszowy konkurs, jak „Kryształowa Nuta”, w porównaniu do tych dużych i bardzo znanych telewizyjnych programów stał się złotym kluczem do tego, bym mogła poznać wielu wspaniałych ludzi, dzięki którym mogę się dalej rozwijać. To nie dzięki telewizji mogłam postawić ten w moim odczuciu „kolejny krok”.


– Jest pani młodą, interesującą, wrażliwą osobą, ale też taką trochę magnetyczną dziewczyną z głową w chmurach. Zgadza się?

– Jako dziecko wcale nie byłam przebojowa, a już na pewno nie czułam się taka i w sumie dalej tak nie jest,  choć zawsze wydawało mi się, że takim właśnie trzeba być, przebojowym, energicznym, silnym. Dotychczas oczywiście stres, trema, czy nawet lęk przed kamerami był spory, ale przez to, że brałam udział w wielu niszowych konkursach, nie był jednak destrukcyjny. Radziłam sobie na swój sposób z tą otoczką, jednak wiem, że nadal nie jest to dla mnie łatwe. Na pewno chcę dalej pracować nad tym, aby móc czuć się swobodniej w takich czy innych wystąpieniach i być dla siebie bardziej wyrozumiałą.


– Jak na tę muzyczną ścieżkę reaguje rodzina?

– Rodzina bardzo mocno wspiera mnie do dziś. Mama zawsze chętnie zawoziła mnie na te wszystkie konkursy i chciała, żebym mogła się rozwijać, nawet jeśli nie obywało się bez trudności. Mam za granicą siostrę, która mi bardzo kibicuje, ściska za mnie kciuki. Justyna jest takim moim napędem. Dobrym duchem. Zawsze wspiera i pomaga. Słowem, a nawet jego brakiem, bo samo to, że jest obecna w moim życiu dodaje mi sił. Jak się spotykamy, to nie ma końca rozmów, uśmiechów, ale to człowiek, który nie jest tylko wtedy, kiedy jest dobrze i nie mamy w tej rozmowie tyle czasu, żebym mogła w pełni słów wyrazić jak bardzo jestem jej wdzięczna, ale jestem ogromnie. Justyna, tak jak i cała rodzina nie mogła się doczekać premiery singla, a teraz nie może się już doczekać kolejnych dźwięków. Miło czuć takie ciepło płynące z serca od bliskich i dłoń na ramieniu, nawet jeśli często fizycznie nie może być obok.


– Co jeszcze poza muzyką znajduję się w kręgu pani zainteresowań?

– Tak naprawdę nie mam większych pasji poza muzyką. Muzyka to większa część mojego życia. Wiele rzeczy sprowadza się finalnie do niej, choć interesuje się trochę psychologią. Poza tym, z takich codziennych rzeczy, lubię wyjść z domu i po prostu podziałać coś na zewnątrz, tym bardziej jak jest piękna pogoda. To takie przyjemne załapanie w sobie spokoju w codziennej gonitwie, bo coraz bardziej ostatnio zauważam, jak ten świat strasznie gdzieś pędzi. A ja sama dla siebie też jestem takim kłębkiem goniących się myśli. Dlatego lubię gdzieś w ciszy z boku odetchnąć i nabrać trochę dystansu. Czasem też posłuchać jakichś podcastów w obrębie interesujących mnie tematów czy rozmów ciekawych dla mnie ludzi. Dostrzec małe wielkie rzeczy jakie dzieją się wokół nas. Często wpada mi wtedy do głowy coś nowego. Mogę wtedy ponucić sobie, powymyślać i takim oto sposobem powrócić do tego, co przewija się zawsze – czyli do muzyki.


– A sporty ekstremalne, które podobno mogłyby konkurować z muzycznymi zamiłowaniami?

– Nie ukrywam, że pojawia się we mnie pierwiastek takiej adrenaliny, która pcha nie w kierunku tych, nazwijmy je ekstremalnymi dyscyplinami, ale żeby tak się powiązać z tym terminem to zdecydowanie za dużo powiedziane. W tym temacie najwięcej u mnie bierności, obserwacji i podziwu. Za dzieciaka, na wycieczkach, wyjazdach do wesołych miasteczek, czy miejsc, gdzie były kolejki górskie, zawsze byłam tą, która leciała do tych rozrywek jako pierwsza z dzieci. Nieważne, czy karuzela była mała czy duża, leciałam do takich wyzwań jak taki trochę wariat. Nie wiem, z czego to wynikało, a być może jeszcze wynika, co chyba będzie trzeba wkrótce sprawdzić. Później, gdy byłam starsza, miałam okazję lecieć motoparalotnią, co również było miłym doznaniem. Chyba lubię jak dzieje się coś nietuzinkowego, gdzie po prostu nie bardzo jest czas na analizy i rozmyślanie, a mogę zwyczajnie złapać moment i doświadczyć czegoś fajnego. Kiedyś pomyślałam o skoku na spadochronie. Oglądałam dużo filmików jak skaczą z samolotów indywidualnie i grupowo. Podziwiałam bardzo tańczących w chmurach i w ogóle w przestworzach. Na tej myśli i oglądaniu się skończyło, ale chcąc zobaczyć chociaż na chwilę jak to jest unosić się nad ziemią tak dosłownie, wyszło mi na razie tyle, że spróbowałam takiego lotu w tunelu aerodynamicznym. Dzięki temu mogłam się trochę unieść nad powierzchnię ziemi.


– Co w najbliższej perspektywie, w najbliższych pani zawodowych planach?

– Maj już prawie się kończy, więc jak już wspomniałam w planach mamy pojawienie się z nowościami. Działamy z Marcinem nad tym w studiu, a niedługo też będziemy nakręcać klip do kolejnego utworu.

Zbigniew CIEŃCIAŁA